poniedziałek, 27 lipca 2015

60. Shadows settle on the place that you left

Jeżeli kogoś interesują blogi typu DIY/Lifestyle

Musiałam pozbierać myśli. Nie chciałam, aby to wszystko było prawdą. Żałowałam tego, że w ogóle wydostałam się z psychiatryka. Mogłam przesiedzieć tam całe swoje życie. Nie sprowadziłabym tylu problemów na niewinne osoby. Nie rozumiałam faktu, że każdy z nich, niezależnie od tego kim był, chciał mi pomóc; każdy z nich był gotowy oddać za mnie życie, nawet mnie nie znając.
- Avan nie zaatakuje.- Odezwał się Nick, wyrywając mnie z natłoku myśli.- Będzie chciał Nialla, bo ja mu jestem obojętny. Jeżeli znów go omami, będzie wykorzystywał jego i Madison przeciwko tobie. To mu wystarczy, więc nie zaatakuje.
- Co mamy robić?- Szepnęłam, czując łzy, napływające do moich oczu. Wszystko zaczęło mnie przytłaczać. Mury, jakie wokół siebie zbudowałam, powoli były burzone.
- Nie wiem.- Harry westchnął. Powoli zaczęłam sobie uświadamiać, że rozwiązanie jest tylko jedno. Poczekamy na ruch Avana, a kiedy on nastąpi, poddam się. Jestem jedynym sposobem na uratowanie tych ludzi. Avan nie odpuści, dopóki mnie nie dostanie.
- Po prostu zajmijcie się mieszkańcami.- Mruknęłam, obracając się na pięcie. Powoli układałam plan działania, który mógłby się powieść. Opuściłam salę, kierując się do pokoju Nialla. Nie wiedziałam dokładnie, co chciałam zrobić, ale musiałam z nim porozmawiać. Przyłapałam się nawet na biegu do niego. Spieszyło mi się, ale dopiero przy drzwiach uświadomiłam sobie, że nie wiem, co tak właściwie mu powiem. Tam jest dziecko, więc wejście i krzyczenie na niego nie jest najlepszą opcją. Wzięłam głęboki wdech, pukając w drewnianą powierzchnię. Nie czekałam na pozwolenie, tylko po prostu weszłam do środka, zastając Nialla, który siedział na łóżku razem z płaczącą Alice i śpiewał coś pod nosem, przytulając dziewczynkę. Podniósł na mnie zeszklone oczy, a na jego twarzy wymalowało się zdziwienie.
- Hope?- Mruknęła blondynka, wpatrując się we mnie.- Znalazłaś mamę?
- Można tak powiedzieć.- Szepnęłam.- Ale będziesz musiała trochę zaczekać, aż wróci, bo jest teraz bardzo zajęta.
- Czemu mnie okłamujesz?- Zmarszczyła nosek, co wyglądało naprawdę słodko, ale nie mogłam teraz o tym myśleć.
- Nie okłamuję, mała.
- Wiem, że kłamiesz.- Westchnęła, rezygnując i ponownie wtuliła się w Nialla, który przyglądał się tylko sytuacji. Zamknęłam drzwi, czego wcześniej nie zrobiłam. W pokoju zapanowała niezręczna cisza, kiedy Horan głaskał Alice po włosach, a ta bawiła się poduszką, co jakiś czas ocierając małe kropelki z polików. Chciałam z nim porozmawiać, ale nie przy dziecku, a nie mogłam wyprosić małej, ponieważ groziło jej niebezpieczeństwo i nie powinna zostawać sama. Oczywiście mogłam polecić opiekę nad nią komukolwiek innemu, ale nikomu nie ufałam na tyle, żeby powierzyć mu ten skarb.
- Co się stało?- Wypalił nagle Niall, ściągając mnie z powrotem na ziemię.
- Chciałam porozmawiać.- Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, obserwując reakcję blondyna. Głowa bolała mnie od natłoku myśli, serce od patrzenia na niego, a ciało nie wytrzymywało emocji, jakie w nim tłumiłam. Czułam, jak rozrywają mnie od środka, próbując się wydostać, ale powłoka była zbyt silna. Na razie...
- O czym?- Zmarszczył brwi.
- To nie jest temat do poruszania przy dziecku.- Westchnęłam.- Przełożymy tę rozmowę na kiedy indziej, a teraz opiekuj się nią, proszę.
- Po pierwsze, możecie rozmawiać, bo i tak wszystko wiem, a po drugie, nie jestem dzieckiem.- Fuknęła dziewczynka. Razem z Niallem spojrzeliśmy po sobie, nie rozumiejąc pierwszej części jej wypowiedzi.
- Jak to wszystko wiesz, kartoflu?- Odezwał się chłopak, rzucając mi krótkie spojrzenie i skupiając całą uwagę na Alice.
- Nie wiem dokładnie.- Westchnęła.- Mamę porwał Avan, zabiłeś babcię Beth, Hope jest następczynią Vivian, kocha cię i przyszła porozmawiać o tym wszystkim, tatę zabił Avan, a ty obiecałeś mamie, że się mną zaopiekujesz, jest wojna i...
- Ale skąd?- Szepnęłam.
- Kochasz mnie?- Niall powiedział prawie równocześnie, kompletnie ignorując słowa Alice. Nie skupiałam się na blondynie, który wygrzebywał się spod dziewczynki, aby wstać.
- Skąd wiesz, Alice?- Powtórzyłam.
- Od ciebie i od Nialla.
- Jak to?
- Z waszych myśli.- Puknęła się palcem wskazującym w głowę, uśmiechając się delikatnie.- Nie wiem, jak to działa, ale...
- Wiesz, że mam więcej niż jednego opiekuna, prawda?- Przerwałam jej, czując potrzebę uświadomienia dziewczynki, kim jest. Kiwnęła głową, a jej oczka zabłysnęły.- Nicka, bo jest demonem, Nialla, bo jest zmiennokształtnym i ciebie, bo jesteś śmiertelniczką.- Wymamrotałam niepewnie, siadając na skraju łóżka. Dokładnie widziałam, jak uśmiech z twarzy Alice znika, a zastępują go łzy i panika. Dziewczynka zaczęła się lekko trząść, więc blondyn natychmiastowo przyciągnął ją do siebie.
- Zabiją mnie, Niall?- Wyszeptała, chwytając się kurczowo jego podkoszulki.
- Nie, kochanie, nie pozwolę im ciebie skrzywdzić, pamiętasz?- Ponownie wydawało mi się, że o mnie zapomnieli, chociaż Horan co chwila obdarowywał mnie niemal błagalnym spojrzeniem, jakby prosił o potwierdzenie swoich słów. Zaczęło do mnie docierać, jak bardzo jest zżyty z dziewczynką. Uświadomiłam sobie, że Niall zastępował jej ojca, który zginął z rąk Avana. Mogłam sobie tylko wyobrażać, jak opiekował się nią, gdy była małym szkrabem. Ile czasu, miłości i samego siebie jej poświęcił.
- Będę cię bronił do samego końca, księżniczko.- Zapewnił ją i sam się rozpłakał.
- Nikt nikogo nie będzie zabijał. Te czasy dawno minęły.- Starałam się brzmieć stanowczo, ale równocześnie tak, żeby jej nie wystraszyć. Wiedziałam, że mieszańców się zabija, ale nie miałam pojęcia o śmiertelnikach. W każdym razie nie pozwoliłabym, aby zrobiono Alice krzywdę. A nawet jeśli, to nie mogliby jej zabić, ponieważ jest moim opiekunem.
- Będzie dobrze.- Uśmiechnęłam się, głaskając oboje po plecach. Cała ta sytuacja wydawała się dla mnie strasznie dezorientująca. Stawiała Nialla w zupełnie innym świetle i sprawiała, że nie wiedziałam, co o nim myśleć. Najpierw był miłością mojego życia, potem stał się potworem, ale teraz wciąż udowadnia, że ma wielkie, przepełnione dobrem i nadzieją, serce. Chociaż stwierdzenie, że był moją miłością, raczej nie jest trafne. On nadal nią jest. Nadal o nim myślę; nadal chcę go widywać, chociaż sprawia mi to ból psychiczny i fizyczny; nadal chcę z nim rozmawiać; nadal chcę być dla niego najważniejsza, a przede wszystkim, nadal chcę go kochać. Nie przeżyłabym jego śmierci. Bałam się i boję się nadal. Horan jest moim szczęściem. Zawsze był i niezależnie od tego, co zrobił, nie potrafiłam go nienawidzić. Chciałam ignorować kłucie w sercu, aby tylko przy nim przebywać. Nie potrafiłam zdefiniować miłości. Miłość nie ma definicji. Miłość to uczucie, które każdy z nas odczuwa inaczej. Jednak mogłam powiedzieć, że nie wiem jakbym się starała, to nie zapomnę o nim. Nie wiem, jakbym chciała go znienawidzić, to mi się nie uda. Właśnie to jest moją definicją miłości, chęć bycia z nim, budzenie się co rano razem, pokonywanie wszelkiego rodzaju przeszkód, kłótnie i zgody, rozstania i spektakularne powroty, rozmawianie, wspólne spacery, po prostu obecność. Wiem też, co jest definicją miłości dla Nialla. Dla niego miłość, to odwaga, jakiej potrzebujemy, aby poświęcić swoje uczucia dla dobra drugiej osoby. Dla niego miłość, to bycie w stanie działać wbrew sobie, aby uszczęśliwić tego, kogo się kocha. Wiele razy mi to powtórzył. Zawsze zapewniał, że jeżeli będę tego chciała, to odejdzie, rzucając swoje uczucia w kąt, abym tylko ja była szczęśliwa.
- Tak...- Szepnęłam po dłuższej chwili, zwracając uwagę blondyna, a potem Alice.
- Co "tak"?- Zapytał, przysuwając się do mnie.
- Tak, kocham cię.

---------------------------------------------
Hej! Wróciłam po dłuższej przerwie. Wiem, że rozdział jest krótki, ale powiedzenie "co za dużo, to niezdrowo" jest całkowitą prawdą. Potrzebuję dobrego odpoczynku, odcinając się od pisania, bo po prostu się kończę! Wena przez rok ze mnie wypłynęła i definitywnie potrzebuję regeneracji! Nowych pomysłów, inspiracji! W każdym razie przepraszam za przerwę w dodawaniu i za długość :/

sobota, 11 lipca 2015

W piątek najprawdopodobniej nie będzie rozdziału, bo wyjeżdżam!
Przepraszam i do następnego!

piątek, 10 lipca 2015

59. "A jeżeli musisz skrzywdzić kogoś, na kim ci zależy, żeby ratować inną osobę?"

Nie mogłam powstrzymać głupawego uśmieszku, który oznajmiał moje zwycięstwo. Odsunęłam się od wysokiego mężczyzny, krzycząc, aby mieszkańcy szybko kierowali się do zamku. Cieszyłam się, że nie wpadli w niepotrzebną panikę i spokojnie wykonywali wszystkie polecenia. Gdy wioska opustoszała, a na placu zostałam tylko ja, Niall i Avan ze swoją świtą, postanowiłam z blondynem przeszukać mieszkania, żeby upewnić się, że nikt tutaj nie zostanie. Poleciłam Horanowi sprawdzić wszystkie domy po lewej stronie, a ja po prawej. Weszłam do małej chatki, gdzie walały się różne garnki. Widać, że wszystko zostało rzucone z sekundy na sekundę. Jednak zaniepokoił mnie cichy szloch, dobiegający z kąta. Ruszyłam w tamtą stronę i znalazłam dziecko. Mała blondynka zwinęła się w kłębek, a jej ciało drżało od płaczu.
- Hej.- Dotknęłam jej ramienia, na co podskoczyła. Próbowała wcisnąć się plecami w ścianę, ale zrezygnowała, uświadamiając sobie, że to niemożliwe.- Alice?- Zdziwiłam się, gdy rozpoznałam twarz dziewczynki.
- Hope.- Szepnęła, a potem wspięła się na mnie, chowając twarz w mojej szyi.
- Co tu robisz?
- Chowam się.- Wymamrotała.- Ten pan...
- Avan nic ci nie zrobi.
- Nie on.- Zaprzeczyła, a potem podniosła lekko głowę, wlepiając spojrzenie w kogoś za mną. Sama zaczęłam czuć czyjś wzrok na plecach. Aż po moim kręgosłupie przebiegł dreszcz. Odwróciłam się gwałtownie, napotykając Jonathana.
- Nie wierzę, że on się na to godzi.- Wywrócił oczami. Postanowiłam za wszelką cenę go ignorować, dlatego po prostu wyszłam z domu i od razu dostrzegłam Nialla, który wykłócał się z Avanem. Był wściekły, o czym świadczyły jego wysuwające się kły i pazury. Alice drgnęła, widząc go w takim stanie.
- Niall!- Krzyknęłam.- Co Alice robiła w domu?!
- Co?- Potrząsnął gwałtownie głową, a jego wcześniejsza wściekłość całkowicie zniknęła. Postawiłam blondynkę na ziemi, spodziewając się, że pobiegnie w ramiona chłopaka. Jednak ona schowała się za mną, trzymając kurczowo moje spodnie. Dostrzegłam zdezorientowanie na twarzy Horana.
- Miałaś biec prosto do zamku.- Zauważył. Jego słowa widocznie przestraszyły małą, bo jeszcze bardziej się za mną ukryła.
- Idziemy, Hope?- Pociągnęła mnie za bluzkę. Otrząsnęłam się i kiwnęłam twierdząco głową, podnosząc ją. Bez zbędnych ceregieli, po prostu skierowałam się do zamku, zostawiając za sobą Avana i jego podwładnych. Jedyne co słyszałam, to kroki blondyna tuż za mną. Wioskę i zamek dzielił niewielki kawałek, jednak teraz ciągnął się w nieskończoność.
- Co jest, królewno?- Usłyszałam jego głos, dlatego szybko przystanęłam, odwracając się w jego stronę. Patrzył uporczywie na Alice. Och, to do niej. Wyciągnął ręce, chcąc zabrać dziewczynkę, ale ta tylko fuknęła i przytuliła się do mnie.
- Idź sobie.- Warknęła dość groźnie, jak na dziecko.
- Co zrobiłem, mała?
- Jesteś straszny.- Wymamrotała, nawet na niego nie patrząc.
- Ja?
- Krzyczałeś na Avana i wyglądałeś przerażająco.- Ta dziewczynka mnie zadziwia. Widzi zdecydowanie więcej, niż na kilkuletnie dziecko przystało. Niall westchnął. Wiem, że miał problemy z gniewem, ale zdziwiło mnie, że jeszcze nigdy nie wybuchł przy Alice. To dobrze o nim świadczyło. Niall to dobry człowiek, wiem o tym, ale mimo wszystko... cóż, nieważne. Nie wiem, co miałam na myśli.
- Chodź tu, kartoflu.- Wyciągnął do niej ręce z głupawym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy. Mała prychnęła, wyplątując się z mojego uścisku. Sama powstrzymałam śmiech na to przezwisko.
- Nie jestem kartoflem!- Tupnęła nogą.
- A kto wpadł do worka ziemniaków?
- Niall, nie jestem kartoflem!- Ponownie tupnęła, ale tym razem skrzyżowała dodatkowo ręce na piersi.
- Jesteś, ziemniaczku.- Zaśmiał się.- No chodź.- Blondyn podniósł dziewczynę, usadawiając sobie na biodrze. Kiwnięciem głowy dał mi znak, że możemy iść dalej, dlatego ruszyłam przed siebie w takim tempie, jak tamta dwójka.
- Ja wpadłam do worka tylko raz, a ty ciągle się gdzieś wywracasz. Jesteś łamagą.
- Nie jestem.- Fuknął Horan, udając głos Alice.
- Bujałeś się na huśtawce i z niej spadłeś.- Wytknęła mu dziewczynka.- Powinnam wymyślić dla ciebie jakieś głupawe przezwisko.
- Nie możesz, bo tylko ty jesteś małym kartofelkiem.
- Nie jestem!- Krzyknęła blondynka bardzo oburzonym głosem. Naprawdę chciałam się z nich pośmiać, ale nie mogłam chociażby ze względu na sytuację. Wcale nie było do śmiechu, ale przecież nie mogłam poruszać tematu wojny przy dziecku. Wolałam, żeby rozmawiała z Niallem o kartoflach.
- Wystraszyłaś się mnie?
- Tak.- Odpowiedziała nieśmiało dziewczynka.
- Już wiele razy ci powtarzałem, Alice, że nie zrobię ci krzywdy. Są tacy ludzie, których mam ochotę uderzyć i są tacy, na których bardzo mi zależy i nie wybaczyłbym sobie skrzywdzenia ich.
- A jeżeli zrobisz to przez przypadek?- Dopytywała, a ja miałam wrażenie, że oboje zapomnieli o mojej obecności.
- Przypadki się zdarzają, Alice, nie mamy na nie wpływu.
- A jeżeli musisz skrzywdzić kogoś, na kim ci zależy, żeby ratować inną osobę, jak tata?- Wstrzymałam na chwilę oddech.
- Twój tata skrzywdził złego człowieka, żeby ratować ciebie i mamę. Jest bohaterem, wiesz przecież.
- John jest złym człowiekiem?
- Chciał cie porwać, pamiętasz? Jonathan nie jest dobry.
- Ale bawił się ze mną.
- Nie jest dobry, Alice.- Warknął Niall, na co dziewczynka kiwnęła energicznie głową. Chyba naprawdę zapomnieli o mojej obecności.
- A babcia Beth? Zrobiłeś jej krzywdę, ale tego nie chciałeś, prawda? Skąd...
- Alice, koniec tematu.- Syknął natychmiastowo Horan, przerażając tym samym blondynkę.- Nie będziemy o tym rozmawiać.
- Dlaczego, przecież...
- Po prostu nie będziemy.- Uparł się.
- Ale...
- Nie zrozumiesz, jesteś za mała.- Uciął stanowczo, bo najwyraźniej Alice nie miała zamiaru tak szybko odpuścić tego tematu. Mnie jednak coś tknęło, gdy dotarło do mnie, o czym rozmawiali. Babcia Beth, to moja Beth; moja Elizabeth. Miałam ochotę się rozpłakać, jednak się powstrzymałam. Zamiast tego zaprzątnęłam sobie myśli słowami Alice. Niall ją zabił, ale nie chciał? Musiał skrzywdzić kogoś, na kim mu zależało, aby ratować kogoś innego? Czy to byłam ja? Czy tym się kierował? Czy może nie rozmawiali o mojej babci, a ja popadam w paranoję? Wiem jedno, chcę wyjaśnień. Na pewno chcę usłyszeć, co chciał przez to wszystko osiągnąć; dlaczego mnie skrzywdził. Poza tym mówili o Jonathanie. Już ostatnio zdałam sobie sprawę, kim on tak naprawdę jest. To zwykły pionek w grze Avana. Jest przynętą. Dla mnie też nią był. Jonathan ma jeden talent- aktorstwo. W każdym przypadku omamia ofiarę, aby potem skłonić ją do dobrowolnego oddania się Avanowi. Tak było z rodzicami Luke'a. Jonathan udawał ich przyjaciela; znajomego, który chciał im pomóc. Był towarzyszem zabaw siostry Harry'ego. Zaprowadził ją do lasu; zwabił ją tam, aby następnie wpadła w łapy jego króla. Wychodzi na to, że z Alice też się bawił. Jego celem był tata dziewczynki. Ja również dałam się mu omamić. Był miły, pomocny, wydawał się chcieć mi za wszelką cenę pomóc, a tymczasem jego celem było przekonanie mnie do Avana.
Rozglądnęłam się, wyrywając z zamyślenia i uświadomiłam sobie, że znajduję się na dziedzińcu, a dziesiątki mieszkańców wioski są tu ze mną i wyczekują na jakiekolwiek wyjaśnienia. Czułam wszystkie pary oczu wlepione prosto we mnie, co było okropnym doświadczeniem. Zebrałam się jednak w sobie i przełknęłam głośno ślinę.
- Co się stało? Dlaczego Avan był w wiosce?- Odezwała się starsza kobieta.- Dlaczego tu jest tyle wojska? Coś jest nie tak?
- Będziemy walczyć.- Powiedziałam zdecydowanie za cicho, dlatego szybko się zebrałam do kupy.- Będziemy walczyć! Avan już dawno wtargnął do naszego świata, a my nic z tym nie robiliśmy! Avan zabił dziesiątki osób! Nikt nie ma tak splamionych krwią rąk! Nie pozwolimy, aby to wszystko poszło na marne! Nie pozwolimy, aby panoszył się przez nie wiadomo jak długi czas, zbierając kolejnych ludzi!
- Żartujesz sobie?! Jest niebezpieczny!- Krzyknął ktoś z tłumu.
- Wiem co robię, a wam nic się nie stanie.- Zapewniłam i zwyczajnie odeszłam. Spodziewałam się oburzenia ze strony mieszkańców, dlatego już się na to uodporniłam. Powoli szłam do zamku, aby porozmawiać z Harrym. Kilku żołnierzy ma się zająć ludźmi z wioski, aby nie stali na dziedzińcu. Snułam się korytarzami do odpowiedniej sali, odnosząc wrażenie, że ktoś idzie za mną. Czułam wzrok na plecach i chyba słyszałam kroki. Na szczęście się nie myliłam, bo myślałam, że popadam w paranoję. Za mną dostrzegłam Nialla. Trzymał za rękę Alice, która płakała. Blondyn również miał zeszklone oczy.
- Co się stało?- Zmarszczyłam brwi.
- Nie możemy znaleźć mamy Alice. Miała iść do zamku, nawet ją widziałem, ale nigdzie jej nie ma.- Wytłumaczył Horan, a w mojej głowie narodziła się najgorsza z możliwych myśli. Co jeżeli Avan ją porwał? Zachowywał się nazbyt spokojnie podczas ewakuacji.
- Zabierz małą do pokoju i nie waż się jej zostawiać samej.- Warknęłam, chcąc odejść, ale zatrzymała mnie blondynka.
- Hope? Przytulisz mnie?- Przetarła rączką jedno oczko. Szybko ukucnęłam i przyciągnęłam ja do siebie, zamykając nas w szczelnym uścisku. Gładziłam ją po plecach, jednak musiałam jak najszybciej porozmawiać z Harrym. Dla mnie sytuacja stawała się niebezpieczna.
- Wszystko będzie dobrze, kartofelku.- Zaśmiałam się, a ona pokazała mi zabawnie język. Widząc minę Nialla, miałam wrażenie, ze dopiero teraz uświadomił sobie, że byłam tam z nimi. Oddałam Alice w ręce Horana, a potem pobiegłam przed siebie. Trochę czasu minęło, zanim wpadłam do sali... narad? Chyba mogę to tak nazwać. Wbiło mnie w ziemię, kiedy dostrzegłam siedzących na krzesłach Harry'ego i Nicka. Rozmawiali, zawzięcie rozmawiali. Moją obecność zdali się zauważyć dopiero, gdy się do nich przysiadłam.
- Jest problem.- Usłyszałam już na początku.
- Nick, co tu robisz?
- Avan chce twoich opiekunów.- Szepnął.- Myśli, że jak ich będzie miał, to się poddasz, aby nie musieli cierpieć za ciebie.
- Co?!- Zakrztusiłam się powietrzem.
- Chciał mnie złapać i zamknąć, rozumiesz? Nialla zaszantażuje, wiem to. Ma też Madison.
- Kogo?- Żadna z tych informacji nie chciała do mnie dotrzeć.
- Madison to mama Alice.- Wytłumaczył mi szybko Harry.
- Ona jest trzecim opiekunem?
- Nie, to Alice nim jest.- Szepnął Nick. Cholera, co?! Ten gnój chce skrzywdzić dziecko?!- Ale Avan uznał, ze ona jest za młoda i to musi być pomyłka, dlatego porwał jej mamę.
- Zaszantażuje Nialla?- Wymamrotałam, chcąc uzyskać jakiekolwiek wyjaśnienia.
- Avan wykorzystuje słabości ludzi, a słabością Nialla jesteś ty, Hope. Zawsze go szantażował, wmawiając mu, ze nie jest ciebie wart. Niall od dzieciaka mu wierzy, dlatego zrobił już setki głupich rzeczy.

Zabił moją babcię- wyszeptałam w myślach.

------------------------------------------------
Końcówka rozdziału jest niesprawdzona. Teraz już wiemy, kto jest trzecim opiekunem. Nikt się tego nie spodziewał, prawda? Czy nieprawda? Jednak co Alice robi w wiosce, skoro jest stuprocentową śmiertelniczką? I jaki w tym udział na Niall? Dlaczego jest tak bardzo związany z tą małą? Do następnego!

niedziela, 5 lipca 2015

58. Can you see it? It's a revolution.

- Przygotuj się na wojnę, Styles.- Warknęła.- Nie odpuścimy temu gnojowi.- Musiałem zamrugać parę razy, zanim wszystko do mnie dotarło. Cholera, skąd ona wie?! Czy Avan ją napadł, tak jak obiecywał?
- Hope, skąd wiesz?!- Zebrałem w sobie wszystkie siły, aby się do niej odezwać. Wiem, że ta dziewczyna szczerze mnie nienawidzi, za to co jej zrobiłem, ale teraz to nieważne.
- Co wiem?- Zdziwiła się.
- To nie wiesz?- Byłem bardziej zdezorientowany niż ona.
- Które z was, do cholery, wpadło na tak zajebisty pomysł, żeby rozpętać wojnę z Avanem?! Zdajecie sobie sprawę, że naraziliście setki stworzeń na śmierć?! Musimy ewakuować mieszkańców z wioski, a to rozpęta istne piekło! Wszyscy spanikują! Jak w ogóle...
- Na razie tylko ty panikujesz, Styles.- Przerwała mu Hope.- Chcesz zasłużyć na miano króla tego świata, a trzęsiesz dupą przed osobą, która zabiła wszystkie najbliższe ci osoby. Nigdy nie pomściłeś rodziców, siostry, ludzi...- Spojrzałem na Harry'ego, który został wbity w ziemię. Mrugał, jakby nie dowierzał, że słyszy to wszystko od Hopie.
- Kto ci o tym powiedział?
- Ktoś, kto nie okłamywał mnie na każdym możliwym kroku.- Wywróciła oczami.
- Nie robiłem tego!
- Nieważne.- Westchnęła.- Nie mamy czasu, żeby teraz się kłócić. Nie mamy pojęcia, kiedy Avan uderzy, ale nie poddamy się. Doskonale wiemy, że nie odpuści, dopóki nie wpadnę w jego łapy, dlatego zrobię to w odpowiednim momencie.
- Co?!- Krzyknąłem równocześnie ze Stylesem. Ręce zaczęły mi się trząść. Ona sobie chyba żartuje!
- Nie oddam mu ciebie!- Wrzasnął brunet.
- Nie jestem twoją własności i zrobię to, co uważam za słuszne. Mam dość tego, że każdy decyduje za mnie!- Również podniosła głos.- Ja tu rządzę i to wy słuchacie mnie! Jeżeli chcesz się kłócić, to idź, zamknij się w pokoju i przynajmniej nie przeszkadzaj!- Pokazała palcem na drzwi, ale Harry ani drgnął. Powoli zaczął docierać do mnie pewien fakt, który swoją drogą mnie przerażał. Moja mała księżniczka w końcu doszła do momentu, gdzie stała się świadoma tego, kim jest. Bałem się tego jak cholera, ale teraz jest mi to już obojętne. Ona i tak mnie nienawidzi, więc po prostu nie będę się wtrącał w jej życie. Wyobrażam sobie, jakie obrzydzenie musi czuć, kiedy mnie widzi; jak bardzo cierpi w mojej obecności.
- Tak myślałam.- Podniosła dłonie i przyłożyła dwa palce do skroni, rozmasowując je.- Mówiłeś, że ewakuujemy ludzi z wioski. Poinformuj wszystkich, zbierz wojsko, broń, cokolwiek. Wzmocnij mury zamku. W każdym razie, to ty wiesz, co masz zrobić.- Zwróciła się do Harry'ego.- Kto ci będzie potrzebny?
- Zayn i Liam, najlepiej sobie radzą w organizowaniu wojska.- Stwierdził.
- Świetnie. Zabieram Nialla, Louisa i Luke'a i idziemy do wioski. Przyprowadzimy mieszkańców.- Poinformowała, a potem spojrzała na mnie przelotnie i wyszła. Stałem chwilę bez ruchu, aż opamiętałem się i poszedłem za nią. Dogoniłem Hope już po kilku metrach, ale i tak trzymałem się trochę z dala, nie chcąc w żaden sposób się jej naprzykrzać. Jednak zostałem całkowicie w szoku, kiedy po pewnym czasie obróciła się do mnie.
- Niall, szybciej. Musimy zignorować to wszystko, przynajmniej na razie, żeby pomóc tym ludziom. Jest wojna i przede wszystkim powinniśmy stawiać bezpieczeństwo mieszkańców, a nie uda się to, jeżeli nie będziemy rozmawiać.
- To znaczy...- Zacząłem trochę zbyt entuzjastycznie, podchodząc do niej.
- To znaczy, że puki co muszę cię znosić.- Przerwała moją wcześniejszą wypowiedź, sprowadzając mnie tym samym na ziemię. No tak, przecież nigdy mi nie wybaczy. Nawet tego od niej nie oczekuję.
- Co chcesz dokładnie zrobić?- Odezwałem się po chwili ciszy.
- Nie wiem, chyba walczyć.
- Dlaczego?
- Za ludzi, którzy zginęli, za rodzinę Luke'a, za rodzinę Harry'ego, za nich wszystkich.- Odpowiedziała, jakby nad czymś się zastanawiała. Cholera, chciałbym wykrzyczeć jej, że musiałem zabić Elizabeth; że nie miałem wyboru,; że ona sama mi na to pozwoliła. Brzmi idiotycznie...
- Przepraszam...
- Po prostu o tym nie mów, okay?!- Podniosła głos ze zdenerwowania, jednak w jej oczach natychmiastowo pojawiły się łzy. Poczułem, jak szczątki mojego serca jeszcze bardziej się kruszą. To sprawiało mi ból. Szczerze powiem, że chciałbym, aby był to tylko ból psychiczny, ale tak nie jest. To, że ją ranię, sprawia mi ból fizyczny. Wszystko przez to, że jestem jej pieprzonym opiekunem. W każdym razie, nie żałuję tego, że nim zostałem. Zawsze opiekowałem się Hope, ale miano opiekuna wiąże się z czymś o wiele większym. Ja sam nie mogę jej krzywdzić, a zrobiłem to. Nie wiem, jak długo potrwa ten ból. Nie wiem nawet, jak długo przeżyję bez jej obecności. Wiem, że żyję tylko z jej energii, bez niej umieram.
- Hope, mogę cię dotknąć?- Wypaliłem nagle, nie zdając sobie z tego sprawy. Szybko dotarło do mnie, co zrobiłem, więc przeprosiłem, chcąc przywrócić się na ziemie.
- Po co?- Powiedziała dość delikatnie, jak na dziewczynę, której zabiłem babcię.
- Nie, to naprawdę głupie. Nie mam nawet pojęcia, jakbym mógł ci to wytłumaczyć.
- Mów, bo do pokoju Louisa jeszcze kawałek, a Luke czeka na dziedzińcu.- Wzruszyła niewinnie ramionami.
- Jestem twoim opiekunem, potrzebuję cię, nawet jakbym nie chciał.
- Co?
- Nie wiem, tak? Chciałbym wiedzieć, jak to wszystko działa, ale nie wiem, bo jedyna osoba, która miała o tym pojęcie, to Vivian, a Vivian nie żyje od kilkuset lat!- Wybuchłem, chociaż nie chciałem. Ta cała sytuacja nazbyt mnie przytłaczała. Westchnąłem, normując oddech. Pieprzone problemy z opanowaniem gniewu.- W jakiś sposób przekazujesz mi energię. Jeżeli cię nie ma, to ja jestem chory, dosłownie! Wszystko mnie boli i czuję się zwyczajnie słabo. To wszystko jest popieprzone!
- Spokojnie.- Powiedziała dość srogo, ale na jej twarzy błąkał się ledwo zauważalny uśmieszek.- Skoro musisz, to możesz potrzymać mnie za rękę. Ja też nie chciałam cię na to skazywać.
- Elizabeth o tym wiedziała, dla...- Szybko przerwałem, kiedy dotarło do mnie, o kim zacząłem mówić. Ponownie przeprosiłem i, nie mówiąc nic więcej, chwyciłem dłoń Hope. Dotyk jej skóry był cholernym lekarstwem. Czułem przepływającą między nami energię, a ona na szczęście nie zdawała sobie z tego sprawy. Czasem jednak chciałbym, żeby też to czuła, bo wiedziałaby, jak bardzo na mnie działa. Tak cholernie jej potrzebuję...
Doszliśmy do pokoju Louisa. Chłopak leżał spokojnie na łóżku, patrząc tępo w sufit. Kiedy usłyszał, że drzwi się otwarły, lekko uniósł głowę i o mało nie dostał zawału na widok Hopie.
- Co tu robisz?!- Zerwał się, podbiegając do nas. Po drodze potknął się o rozrzucone ubrania. Mało nie uderzył twarzą w podłogę.- Wilson wróciła!- Wydarł się, przytulając dziewczynę. Odruchowo zacisnąłem dłonie. To ja powinienem tak się na nią rzucić, kiedy weszła do sali. To ja powinienem ją podnosić i cieszyć się jak jebany idiota. Nie on. Dopiero po chwili zorientowałem się, że ściskam drobną dłoń Hope, a ta krzywi się z bólu, próbując się uwolnić.
- Niall...- Upomniała się z krzywym uśmiechem. Odskoczyłem od niej, przepraszając.

~Hope~

Niall zachowywał się głupio, po prostu głupio. W jakiś sposób cieszyłam się na jego widok, chociaż moje serce zostało zgniecione, kiedy dotknął mojej reki. Dosłownie jakby chwytał mnie bezpośrednio za serce i rozdzierał je na coraz mniejsze kawałeczki, a na sam koniec rzucił nimi o podłogę i zdeptał. Stałam dokładnie na tej cienkiej granicy między miłością a nienawiścią. Jedna strona ciągnęła mnie do niego i wręcz błagała o jakiekolwiek wyjaśnienia, natomiast druga miała ochotę rzucić się na niego z nożem i pozbawić życia, tak jak on to zrobił. Najgorsze jednak, że żadna z nich nie mogła wygrać z przeciwniczką. Byłam rozdarta.
Skupiłam się na Tomlinsonie, który tarmosił mną na różne strony. Odnosiłam wrażenie, że zaraz się biedak rozpłacze ze szczęścia. W końcu moje stopy dotknęły ziemi, po długim unoszeniu, a ciepło jego ciała opuściło moje. Niall w tym czasie stał z boku, bawiąc się swoimi palcami. Musiałabym go nie znać, żeby nie wiedzieć, że za wszelką cenę próbuje odwrócić swoją uwagę od naszej dwójki.
- Co tu robisz?- Uśmiech Louisa jeszcze bardziej się powiększył.
- Zbieraj się, Tomlinson, musimy ewakuować wioskę.- Starałam się brzmieć dość stanowczo.
- Co, dlaczego?
- Ponieważ wywołałam wojnę z Avanem.- Westchnęłam, kiedy Lou wstrzymał chwilowo oddech.
- Co zrobiłaś?
- To co słyszałeś.- Zirytowałam się.- Rusz dupę, bo Luke czeka i nie ma czasu!- Wywróciłam oczami. Byłam szczęśliwa, cholernie szczęśliwa tym, że znów go widzę, ale musiałam zachować powagę oraz zbudować od podstaw swój autorytet. W ich oczach zawsze byłam małą bezbronną Hopie, ale tak wcale nie jest. Przynajmniej nie teraz. Poza tym tłamsiłam w sobie smutek, który wywołał Niall. Hardym krokiem ruszyłam do wyjścia, ciągnąc za sobą tę dwójkę. Czy miałam plan? To było bardzo trudne pytanie, jak na tę chwilę. Robiłam to, co uważałam za słuszne w danej sytuacji. Nawet, jeżeli innym się to nie podobało, ja mogłabym twierdzić, że wiem, co robię. Oglądnęłam się, gdy dotarłam do wyjścia, aby upewnić się, że Louis i Niall nadal za mną idą. Na dziedzińcu czekał Luke, który rozmawiał z jakąś dziewczyną. Słuchała go z zapartym tchem, a kiedy nas dostrzegli, pożegnał się z nią, a ta pobiegła w nieznanym mi kierunku.
- Mamy tych dwóch i idziemy ewakuować wioskę.- Poinformowałam. Luke kiwnął tylko głową, kierując się do bramy. Musieliśmy działać szybko i bez zbędnego zamieszania. Każdy rozgłos tej sytuacji prowadziłby do niepotrzebnych plotek, co ciągnęłoby również panikę wśród mieszkańców. Szliśmy jak najszybciej przez las. Luke prowadził, ja truchtałam tuż za nim, a na samym końcu ciągnęli się Niall z Louisem. Tomlinson próbował zagadać czymś Horana, jednak ten szybko go zbył. Zrobił to w tak nieporadny sposób, że miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale sytuacja mi na to nie pozwalała. Nie wiem, czego chcę. Chyba wyjaśnień. Chciałabym dowiedzieć się, co nim kierowało, kiedy to robił. Dlaczego zabrał mi osobę, którą tak bardzo kochałam, a on o tym wiedział. Zdawał sobie sprawę, że z babcią łączyła mnie niesamowita więź, której nigdy nie dostrzegłam. Teraz wiem, że była dla mnie najważniejsza. Niall wiedział, ale zabił ją mimo wszystko.
Dotarliśmy do wioski, gdzie jak zwykle tłoczyło się pełno osób. Dzieciaki biegały, bawiąc się zapewne w berka, a dorośli spokojnie rozmawiali. Żadne z nich nie było świadome, że za chwilę będą musieli porzucić wszystko, na co do tej pory pracowali i najprawdopodobniej to stracą. Wojna niesie za sobą zniszczenia i ofiary, taka kolej rzeczy. Nie bardzo wiedziałam, co powinnam zrobić, ale Louis mnie wyręczył, gwiżdżąc na palca. Oczy wszystkich skierowały się na nas, a brunet dał znak, ze mam mówić.
- Tchórz!- Syknęłam do niego, a ten się zaśmiał. Weszłam na jakąś beczułkę, która stała w pobliżu, aby wszyscy mogli mnie zobaczyć. Odchrząknęłam. To było tak cholernie niezręczne. Wciąż otwierałam usta, ale zaraz potem je zamykałam. Oddech ugrzązł mi w gardle, co- na szczęście- zauważył Niall. Wyciągnął dłoń, pomagając mi zejść i sam zajął moje miejsce.
- Ze względów bezpieczeństwa, Harry... to znaczy pan Styles- poprawił się- kazał ewakuować wioskę. Prosilibyśmy o zachowanie spokoju. Zabierzcie tylko najważniejsze rzeczy i kierujcie się do zamku. Pamiętajmy, że panika nigdy w niczym nie pomaga, dla...
- Panika jest bardzo fajna, Horan.- Odezwał się ktoś z tłumu. Miał dość donośny głos. Po kilku sekundach rozniósł się dziecięcy pisk, a z tłumu wybiegła Alice, wpadając w ramiona Nialla. Tłum się rozstąpił, nie będąc w stanie nic powiedzieć, a wtedy naszym oczom ukazał się Avan. Stał z założonym ramionami i kiwał się lekko w przód i w tył. Na jego twarzy malował się chytry uśmiech. Minęła chwila, a wokół zaczęli pojawiać się uzbrojeni podwładni Avana.
- Gnoju!- Pisnęłam, idąc w jego kierunku.- Urządzisz sobie pieprzoną łapankę?!
- Nie.- Wzruszył ramionami.- Choć to dobry pomysł. Chciałem się targować.
- Nic nie dostaniesz!- Krzyknął za nami Louis.
- Jeszcze niedawno chciałeś przyprowadzić mi Hope. Skąd ta nagła zmiana?- Mina Tomlinsona od razu zrzedła.
- Pieprz się.- Wysyczałam w jego stronę.- Chłopaki zabierajcie dzieci i kobiety.- Zwróciłam się do Horana, nadal stojąc twarzą w twarz z Avanem.
- O nie, nie, nie.- Pokręcił głową.
- Tak, dokładnie tak. Oni wychodzą, a ty wracasz do siebie. Chcesz mnie? To grasz na moich zasadach. Potrzebujemy czasu, który mi dasz.- Dźgnęłam go palcem w klatkę piersiową.- Jesteś pewny, że mnie pokonasz. Nie wiesz, jaką mam moc. Nie wiesz, do czego jestem zdolna.
- Nie masz ludzi, aby walczyli.- Prychnął.
- Mam twoich.- Zaśmiałam się, odsuwając od niego. Pstryknęłam palcami, co wystarczyło, aby kilku żołnierzy Avana wpadło w trans. Zaczęli pomagać w ewakuowaniu mieszkańców, a kilku z nich, za sprawą mojego rozkazu, ustawiło się tuż za mną.
- Nie wiesz, jaką mam moc, Avan.- Uśmiechnęłam się.- Moje zasady...
- Zgoda, macie czas.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dum, dum, duuum! Przepraszam, że spóźniłam się z rozdziałem, ale są wakacje i przede wszystkim wysokie temperatury. Nie ma warunków, aby siedzieć przed komputerem. Poza tym mój czas na pisanie się znacznie ograniczył ze względu na wadę wzroku. Zawsze wychodziłam z założenia, że aby iść na przód, trzeba coś poświęcić. Cóż... Poświęcam mój dobry wzrok, ale zeza nie chcę mieć, co grozi mi, jeżeli nie ograniczę czasu na komputerze! Nieważne... Przepraszam za spóźnienie, ale grunt, że jest! Teraz do następnego!