piątek, 26 czerwca 2015

57. "Bo to nasza niewiedza jest wyznacznikiem czystości duszy" 

Rozdział NIE sprawdzony
Zapraszam na inne blogi na

- Tysiące moich ludzi jest gotowych zaatakować wasz świat, a kolejna setka oblega miejsce, gdzie jest Hope. Ona nigdy nie była twoja, ona na zawsze będzie moja, a jeżeli ci na niej zależy, to chyba nie zmusisz mnie, abym kazał im ją zaatakować?- Nadal się śmiał.- Jesteś najgorszym, co spotkało tych ludzi, Niall. Sprawiasz im tylko cierpienie, a jej szczególnie.
- Żartujesz, prawda?- Cała moja dotychczasowa pewność siebie prysnęła. Wiedziałem, że jestem tylko kłopotem, ale...
- Wychodzisz, czy mam atakować od razu?
- Nie zrobisz tego gnoju!
- Już zacząłeś wojnę, Horan. Za późno na przeprosiny.- Zaśmiał mi się w twarz. Jak najszybciej wybiegłem z sali, w której dotychczas się znajdowaliśmy. Cholera! Co ja, kurwa, zrobiłem?!

~Hope~

- Osoba, która jest przeżarta złem do szpiku kości, nie może się nikim opiekować.- Warknął Luke, przyciągając mnie najbliżej, jak mógł. Poczułam się zraniona, ponieważ zaufałam Jonathanowi, a on chyba też mnie okłamywał.
- Gówno wiesz!- Ryknął młodszy. Może i był mniejszy, ale jako demon miał przewagę nad Luke'm.
- Za dobrze cię znam.- Prychnął i pogładził delikatnie moje ramię.
- O co tu chodzi?- Odezwałam się lekko poirytowana.
- Dałaś się oszukać, Hope.
- Nie, nie dałaś.- Zaprzeczył Jonathan zanim ja cokolwiek powiedziałam.- Wszystko, co mówiłem do tej pory było czystą prawdą, ani jednego kłamstwa!- Zapewnił i szczerze wahałam się, co do uwierzenia w jego słowa. Chyba mówił prawdę, ponieważ wszystko składało się w całość i musiałby być dobrym kłamcą, aby wszystko tak idealnie zmyślić.
- Takie osoby, jak ty, nigdy się nie zmieniają.- Stwierdził chłopak obok mnie. Naprawdę nie wiedziałam, o co im może chodzić. Obaj widocznie za sobą nie przepadali, a ja nie znałam powodu tego zachowania.
- Wierzę mu, Luke.- Odezwałam się po dłuższej chwili.- Nigdy nie ufałam Avanowi ani żadnej osobie, wysłanej przez niego, ale coś tu jest nie tak. Coś mi nie pasuje w ich zachowaniu.- Spojrzałam kątem oka na Jonathana. Nie obchodziło mnie, że mówię to wszystko przy nim. W każdym razie i tak nic nie mógł zrobić z tym faktem, bo Avan się nie wycofa z tego wszystkiego, nawet jeśli to rozgryzę.
- On to szuja.- Stwierdził Luke, zaciskając z całych sił szczękę. Nigdy nie sądziłam, że w swoim życiu dotrę do momentu, w którym będę musiała sama podejmować decyzje. Zawsze byłam pod czymś władaniem i nigdy nie decydowałam o sobie. Owszem, chciałam to robić, ale nie miałam jak. Teraz powinnam się cieszyć, jednak wszystko zwaliło się na mnie w jednej sekundzie. Chciałam być wolna, ale chciałam też żyć w błogiej niewiedzy. Nie myślałam, że ucieczka wiąże się z tak wieloma złymi wiadomościami. Dowiedziałam się rzeczy, o których wolałabym nie mieć pojęcia. Teraz, niestety, muszę podjąć najważniejszą decyzję swojego życia. Chcę zasłużyć na swój tytuł, chcę czuć się dumna z tego, kim jestem i kim będę. Nie chcę zhańbić swojego nazwiska. Avan coś kombinuje. Miałam czas, w którym zaczynałam wierzyć, że jest dobry. Dałam mu się zmanipulować. Teraz wiem, że jedynymi dobrymi ludźmi są dzieci. Każdy dorosły robi coś złego. Bo to nasza niewiedza jest wyznacznikiem czystości duszy. Stałam świadoma faktu, że teraz podejmę jedyną i najważniejszą decyzję w swoim życiu. To od niej zależy, czy pokonam swój największy strach, czy dam mu się pożreć; czy udowodnię wszystkim, ze zasługuję na tytuł Wybranki.
- Nie jest szują.- Pokręciłam głową, stawiając wszystko na jedną kartę. Musiałam zmusić Luke'a, aby powiedział mi, dlaczego pała nienawiścią do Jonathana.
- Nie? Nie?!- Krzyknął.- Nie rozumiesz, że jest tylko marionetką w rękach tego gnoja?! Jest jego pieprzoną maszynką do zabijania, która najpierw zdobywa zaufanie ludzi, a potem wykorzystuje to przeciwko nim! To on 'pomagał' mojej mamie opiekować się mną, kiedy byłem malutki, to on najpierw udawał miłego, a potem ich przyprowadził...
- Zamknij ryj!- Zerwał się młodszy. Spojrzałam na niego i to wystarczyło, aby wiedzieć, że Luke mówi prawdę.
- Byłem niemowlakiem, a pewnego wieczoru on przyprowadził innych poddanych Avana. Moja mama wiedziała bardzo dużo, przecież miała dar.- Chłopak uśmiechnął się na wspomnienie swojej rodzicielki.- Dla Avana to była świetna okazja, aby przewidywać przyszłość. Napadli nas...- Ściszył głos.- Mój tata bronił mnie i mamy, dlatego zdążyła ze mną uciec. Ten gnój ma na rękach krew mojego ojca!- Krzyknął, bo najwyraźniej wszystko to go przerosło. Na jego policzkach pojawiły się pojedyncze łzy.- Nie mogłem go nawet poznać, rozumiesz? Potem moja mama oddała mnie Elizabeth. Wiedziała, ze ją złapią i złapali. Avan zamknął ją w zamku, chciał wykorzystywać ją jako osobiste medium, ale nic nie mówiła. Była wierna swoim zasadom, dlatego...
- Była zwyczajną suką.- Prychnął Jonathan, zwracając na siebie naszą uwagę.- Mogła mówić, to nic by się jej nie stało. Ale nie! Ona wolała trzymać po stronie zmiennokształtnych. I tak była nikim! Była pieprzoną śmiertelniczką, a ty jesteś nic niewartym mieszańcem. Powinieneś zginąć, tak jak ona.
- Zamknij tę parszywą mordę!
- Co mi zrobisz?- Ponownie prychnął.- Nic nie możesz, bo to ja jestem demonem.- Doskonale zdawałam sobie sprawę, że Luke po prostu był bezbronny. Może i był mieszańcem, ale to nie czyniło go gorszym od reszty ludzi. Był jednym z nas, nie zwyczajnym śmiertelnikiem. Jonathan o tym wiedział, dlatego bezproblemowo kpił z rodziny chłopaka. Nie spodziewał się jednego.
Ruszyłam gwałtownie w jego kierunku, co sprawiło, że cofnął się kilka kroków.
- Coś nie tak, John? Boisz się małej bezbronnej dziewczynki?!- Syknęłam. Czułam, jak moje oczy zalewają się czernią i wystarczyła chwila, aby ta skrzywdzona dziewczynka, która użalała się nad sobą, dorosła. Stanęłam twarzą w twarz z chłopakiem, chociaż był ciut wyższy.- Pójdziesz grzecznie do swojego pana i powiesz, żeby cieszył się życiem, puki może, bo kiedy z nim skończę, nikt nie będzie wiedział, kim w ogóle był!- Wrzasnęłam.- To wojna...- Dodałam, a Jonathan lekko wystraszony po prostu zniknął, rozpływając się w powietrzu. Musiałam pozbierać się w sobie, aby powiedzieć to wszystko. Nie pozwolę, aby dalej krzywdził całkowicie bezbronnych ludzi.
- Co ty zrobiłaś?- Usłyszałam za sobą i szybko się odwróciłam.
- To, co było słuszne.- Stwierdziłam.- Zabił zbyt wielu ludzi. Puścimy mu to płazem i pozwolimy, aby zabijał kolejnych?- Luke pokręcił lekko głową.- Pomścimy twoich rodziców...
- Jonathan zabił siostrę Harry'ego.- Rzucił znienacka, a mnie zaparło dech.
- C-co?
- Przyjaźnił się z nią, a potem namówił, aby pobawiła się z nim w lesie. Zaprowadził ją do Avana, a potem zwyczajnie zabił.- Wymamrotał.- To dlatego Harry taki jest. Taki bezuczuciowy. Za dużo wycierpiał. Jego rodzice...
- Zostali zabici przez Avana?- Zapytał z lekką kpiną, ale zdawałam sobie sprawę, że była to prawda.
- Zginęli walcząc o nasz świat.
- Nie możemy tego tak zostawić, Luke. Musimy walczyć.- Wiedziałam, że jest to jednej z najgorszych pomysłów, bo demony są silniejsze od zmiennokształtnych, ale nie mieliśmy wyboru. Avan zginie.

~Niall~

Nie miałem pojęcia, co ze sobą zrobić. Chciałem pobiec do Hope, aby jej pilnować przed tymi wszystkimi demonami, które czyhają pod tamtym domem. Nawet zacząłem się tam kierować, ale po jakimś czasie uświadomiłem sobie, że Hope wcale nie chce mnie widzieć. Nienawidziła mnie za to, co zrobiłem. Nie dziwię jej się. Oczywiście powinienem wrócić do zamku, aby poinformować wszystkich o tym, że wywołałem wojnę. Jednak kiedy wyobrażam sobie szał Harry'ego oraz tę całą reprymendę, jaką dostanę, to aż mi się rzygać chce. Nie jestem, kurwa, idealny. Dobra. Jestem zwyczajnie głupi. Daję się ponieść emocją. Chociaż wiem, że Styles od dłuższego czasu jest świadomy niebezpieczeństwa. On nie jest takim idiotą jak ja i spodziewa się wybuchu wojny. Wiem, ze będzie bronił Hope za wszelka cenę, ale nie wiem, jaki ma w tym interes. Może ją kocha, okay... Ale ona kocha... Ona mnie nienawidzi. Zatrzymałem się, aby złapać trochę powietrza. Te wszystkie zdarzenia to za dużo. Powinienem o nią walczyć, ale wiem, że nie mogę. Pogorszę tylko sprawę. Ostatecznie podjąłem decyzję, że wrócę do zamku. Powiem im o wszystkim i razem podejmiemy decyzję, razem przygotujemy się do walki. Na szczęście- lub nieszczęście- byłem już blisko, dlatego droga zajęła niewiele czasu. Wszedłem przez ogromną bramę i dopiero wtedy poczułem, jak mój żołądek się skręca. Czułem się jak mały chłopiec, który rozbił ulubiony wazon swojej mamy. Postanowiłem trochę posiedzieć przed wejściem do budynku, zanim zmierzę się ze Stylesem. Nie trwało to jednak zbyt długo, bo już po kilku minutach zobaczyłem lokatego, idącego hardym krokiem przez dziedziniec. Spojrzał na mnie, ale nie podszedł.
- Harry!- Krzyknąłem, wstając i machając w jego kierunku. Pomimo dość sporej odległości, która nas dzieliła, mogłem usłyszeć, jak warknął pod nosem. Ostatecznie podszedł do mnie.
- Nie mam czasu, Horan. Dobrze wiesz...
- Na to będziesz miał czas.- Przerwałem.- Idziemy do sali narad.
- To skocz po chłopaków.- Mruknął lekceważąco.
- Nie, idziemy razem.- Chwyciłem go za ramię i zacząłem ciągnąć w odpowiednim kierunku. Kiedy przestał gadać i się stawiać, mogłem go puścić. Nie bardzo przemyślałem to wszystko, bo już na końcu drogi uświadomiłem sobie, jak bardzo się denerwuję. Uchyliłem spore drzwi, które skrzypnęły. Oboje weszliśmy do środka, a Harry podszedł do dużego stołu i oparł się o niego biodrem, krzyżując ramiona na piersi.
- Mów.- Rzucił. Nie bardzo wiedziałem od czego zacząć, dlatego kilkakrotnie otwierałem usta, co kończyło się ich ponownym zamknięciem i lekkim westchnięciem. Jak mam mu to powiedzieć? Na szczęście okazał się dość cierpliwy. Chyba zdawał sobie sprawę, ze te wszystkie sytuacje są dla nas stresujące i nie możemy kłócić się w takich okolicznościach. Chyba powinienem się z tego cieszyć?
- No bo...
- Niall, ja naprawdę nie mam czasu! Hope się zbuntowała! Siedzi w tym cholernym domu razem z Luke'm i myśli, ze to my chcemy ją skrzywdzić! Avan namieszał jej w głowie, a ona mu na to pozwoliła. Pewnie teraz ten drugi mówi jej, jak bardzo ją okłamywaliśmy. Jeszcze ty wyskoczyłeś z Elizabeth! Spierdoliłeś, Horan!
- Musiałem jej powiedzieć!- Broniłem się.- Avan mnie zaszantażował...
- Rozmawiałeś z nim?- Przerwał mi, a ja miałem ochotę zdzielić się po twarzy. Powiedziałem za dużo, zdecydowanie za dużo.- Czy to wszystko niczego cię nie nauczyło?! Ty pierdolony gnojku!- Zanim jednak zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, drzwi do sali się otwarły. Do środka weszła ostatnia osoba, której się tu spodziewaliśmy i była to Hope. Szła pewnym siebie krokiem, analizując sytuację przed sobą, a tuż za nią wlókł się dość słaby Luke.
- Co tu robisz?- Harry odezwał się jako pierwszy, bo ja szczerze nie miałem odwagi. Dziewczyna spojrzała na mnie kątem oka i poczułem ukłucie w sercu.
- Przygotuj się na wojnę, Styles.- Warknęła.- Nie odpuścimy temu gnojowi.

-------------------------------------------

Dum, dum, duuum! (Nadal uwielbiam to robić) Nadal nie wierzę, że tak szybko zbliżmy się ku końcowi. Teraz dopiero zacznie się dziać. Przepraszam, że rozdział późno i niesprawdzony, ale nie mam czasu. Za ostatni brak rozdziału też przepraszam. Życzę Wam miłych wakacji i do następnego!

sobota, 20 czerwca 2015

Przepraszam za brak rozdziału
Tak jak ostrzegałam,
Nie wyrobiłam się
Nadrobimy to i jeszcze raz...
Przepraszam

piątek, 12 czerwca 2015

56. Lose control and unleash the beast

WAŻNE
Rozdział NIE sprawdzony, więc za błędy przepraszam
Przyjmuję wyzwania i pytania (ale tak, żebym przeżyła)
Zapraszam na <Demonic>

Stałam wryta w ziemię przez naprawdę długi czas. Niall mówił coś do mnie, jednak żadne słowo nie docierało do mojego umysłu. Wszystko się zatrzymało. Czułam zdradę z jego strony, zniosłabym wszystko, ale nie to.
- Harry, wyjdź.- Mruknęłam, zbierając w sobie całą swoją siłę, której nie pozostało zbyt wiele. Jednak chłopak się nie ruszył i nadal stał z boku, przypatrując mi się.- Powiedziałam, żebyś wyszedł!- Ryknęłam, tracą całkowicie kontrolę nad sobą. Machnęłam gwałtownie ręką, a brunet odleciał do tyłu, uderzając w pobliską ścianę. Na szczęście nie była to duża odległość, dlatego nic się mu nie stało. Nie stracił przytomności, ani nic z tych rzeczy, po prostu jękną z bólu. Zanim zrobiłam coś jeszcze, Harry wyszedł. Dopiero teraz zauważyłam, że Niall zamilkł. Odsunęłam się od niego na tyle, na ile mogłam, ale on wciąż próbował zniwelować dystans między nami.
- Hope, ja tego nie chciałem, przysięgam!
- Nie chciałeś?! Zabiłeś najbliższą mi osobę i doskonale wiedziałeś, że taką była! Wiedziałeś, że nie mam nikogo oprócz niej! Potem jeszcze miałeś czelność mnie okłamywać?!
- Musiałem to zrobić!
- Żyłeś sobie obok mnie, jakby nic się nie stało! Oszukiwałeś mnie! Mówiłam ci, jak bardzo nienawidzę tej osoby, jak zniszczyła moje życie, a ty słuchałeś i przytakiwałeś! Ty chuju! Powtarzałeś, że mnie kochasz...
- Bo kocham!- Przerwał mi. Czułam łzy, wzbierające się w kącikach moich oczu. Gniew rozrywał mnie od środka i chociaż chciałam go zabić, nie mogłam, bo zbyt wiele dla mnie znaczył.
- Nienawidzę cię.- Szepnęłam po chwili ciszy.- Tak kurewsko cię nienawidzę! Wypierdalaj z mojego życia raz na zawsze! Nie chcę więcej cię widzieć!- Wymachiwałam rękami jak wariatka i miała wrażenie, że to mi pomaga. W jednej sekundzie cały mój świat zwyczajnie legł w gruzach.
- Hope, proszę, posłuchaj mnie najpierw.- Podszedł bliżej, o wiele za blisko. A kiedy jego dłoń dotknęła mojej mokrej od łez skóry, po prostu nie wytrzymałam. Zamachnęłam się na tyle, na ile mogłam i wymierzyłam mu siarczysty policzek. Postanowiłam zignorować piekący ból w ręce, kiedy uderzyłam jego twarz. To po prostu nie miało już znaczenia. Blondyn złapał się za czerwony ślad i spojrzał na mnie ze łzami w oczach. Nie wierzyłam mu w nie, ani trochę.
- Wyjdź, zanim zrobię coś, czego będę żałować do końca życia.- Warknęłam.
- Nie wyjdę...
- Po prostu to zrób!- Wrzasnęłam.- Wynieś się raz, na zawsze!
- Hopie, ja nie mogę cię stracić, nie wytrzymam bez ciebie.- Szepnął.
- Trochę na to za późno.- Odpowiedziałam równie cicho, co on.- Sam mówiłeś, że jeżeli każę ci odejść, to zrobisz to, więc teraz dotrzymaj słowa i się wynieś.

~Niall~

Moje serce zostało dodatkowo zdeptane jej słowami. Wiedziałem, że miała prawo mnie nienawidzić. Cholera! Przecież zdawałem sobie sprawę, że jestem winny! Zabiłem Elizabeth i chociaż ciągnie się to za mną przez całe życie, tworząc traumę, to starałem się jakoś żyć. Wciąż dawałem sobie nadzieje, że ona mi wybaczy! Nie wybaczy! Znienawidzi, już to zrobiła. Ale nic nie zmieni faktu, że nadal tępo wierzę, że zdoła mi wybaczyć. Musi to zrobić.
- Hope...- Szepnąłem. Musiałem się powstrzymywać, aby nie rzucić się na nią. Chciałem ją dotknąć, przytulić, błagać o... o cokolwiek. A tymczasem stałem nieruchomo, nie wiedząc, jak powstrzymać łzy.
- Dotrzymaj słowa.- Powtórzyła, miażdżąc mnie jeszcze bardziej.  Miała rację. Wiedziałem, że muszę jej dać spokój, ale to było zbyt ciężkie. Ostatecznie jednak postanowiłem odejść. Z głupią nadzieją, że kiedyś zdołam do niej wrócić, albo przynajmniej ją zobaczyć. Ciężko opisać emocje, jakie opanowały moje ciało. Ogromna część mnie została najzwyczajniej w świecie wyrwana, pozostawiając po sobie pustkę. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy, jak ważna jest ona dla mnie. Kogo ja oszukuję? Wiedziałem to. To właśnie przez uzależnienie się od niej, zrobiłem najgłupszą i niewybaczalną rzecz. Życie ze mnie uciekło. Zeszło, jak powietrze z przebitej piłki. Zostało tylko pokrycie, które tak naprawdę nic nie znaczyło.
Zanim się obejrzałem, byłem już kilkaset metrów od jej domu. Nie wiedziałem, że szedłem tak szybko. Zatrzymałem się, rozglądając dookoła. Nie było nic prócz drzew. Usiadłem pod jednym z nich i podciągnąłem kolana pod klatkę piersiową. Zacząłem płakać, bo nic innego mi nie zostało. Była po prostu bezsilność i wyżerające mnie co dzień, od kilku lat poczucie winy.

~Hope~

Nie wiem jak wiele czasu potrzebuję, żeby słowa Nialla do mnie dotarły. Kocham go. Cholera! Kocham go i nie wierzę, że mógł zrobić mi coś takiego. Nie chcę dopuścić do siebie informacji, że był w stanie odebrać mi jedyną osobę, która mnie rozumiała. Stałam nieruchomo na środku pokoju, patrząc ślepo w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał. Czas się dla mnie zatrzymał i straciłam rachubę, jak długo tak stałam. Dopiero, kiedy wylałam z siebie ponad połowę swoich łez, postanowiłam usiąść. Nie fatygowałam się na żadne krzesło, ani nic podobnego. Usiadłam na podłodze tuż obok kanapy, na której nadal spał Luke. Nie byłam pewna, czy naprawdę śpi, czy może stracił przytomność, a ja tego nie zauważyłam. Kolejne kilka minut zajęło mi doprowadzenie się do porządku. Postanowiłam przeczekać to wszystko. Nie mogłam dać się złamać w momencie, kiedy mogę zmienić tak wiele. Nie mogłam pozwolić, aby tajemnice mnie zniszczyły. Pomyślę nad tym, kiedy już sobie poukładam to wszystko.
- Luke?- Mruknęłam, obracając się twarzą do chłopaka. Nie odpowiedział, nawet nie drgnął, dlatego lekko poklepałam go w policzek. Nadal nic. Poczekam, aż się obudzi. Nie trwało to długo, ponieważ cały czas przejeżdżałam palcami po jego- już lekko zagojonych- ranach. Brunet zamrugał kilka razy i rozglądnął się po pomieszczeniu, zrywając do pozycji siedzącej. Oddychał głośno i nierówno, jakby właśnie wybudził się z jakiego rodzaju transu. Wyglądał na całkowicie spanikowanego, dlatego jak najszybciej wstałam, siadając tuż obok niego. Przytulił mnie, przeciągając bliżej siebie. To była chyba najprzyjemniejsza rzecz, jaka do tej pory mnie spotkała. Poza tym czułam, że w końcu jesteśmy kwita. On pomógł mi uciec, a ja uratowałam go od skatowania.
- Już wszystko w porządku.- Wymamrotałam, gładząc go po plecach. Kiedy Luke unormował oddech i widocznie się uspokoił, puściłam go.
- Przepraszam, musiałem mu powiedzieć. Nie wytrzymywałem dłużej, a to... bolało.- Dokończył, zastanawiając się nad czymś. Zaczął dokładnie oglądać swoje ramiona i dotykać się po twarzy tym, gdzie miał rany od pobicia. Zmarszczył brwi, jednak szybko odpuścił, bo chyba zrozumiał, że to moja zasługa.
- Dziękuję.- Szepnął, jakby nie dowierzając, że to się dzieje. Był mieszańcem, więc niby miał prawo, ale w końcu mieszkał tutaj tak długo.
- Byłam to tobie winna. Ty pomogłeś mi, więc ja pomagam tobie.- Uśmiechnęłam się prawie niezauważalnie, ale on zdążył to wyłapać, bo odwzajemnił ten gest.
- Gdzie jest Styles?
- Nie wiem.- Wzruszyłam ramionami.- Przespałeś bardzo wiele.
- Co?
- Harry'ego, Avana i Nialla.- Wyliczyłam.
- Niall tu był?
- Tak, ale to nie najlepszy moment, żeby o nim rozmawiać.- Wstałam, w sumie bez celu. Chciałam przejść na bardziej neutralny temat, który nie dotyczyłby tych wszystkich kłamców, którymi się otaczałam. Chciałam za wszelką cenę wyrzucić z siebie myśli, które raniły mnie od środka.- To twój rodzinny dom.- Zaczęłam. Wolałam porozmawiać o nim, niż o czymkolwiek, co dotyczyłoby mnie.
- Skąd wiesz?
- Ode mnie.- Podskoczyłam słysząc niespodziewaną odpowiedź Jonathana, który pojawił się tuż za mną. Zapadła niezręczna cisza, kiedy John podszedł do mnie i równie niespodziewanie, jak się pojawił, chwycił moja twarz w dłonie, oglądając ją z każdej strony. Nie bardzo wiedziałam, jak powinnam zareagować, a jego dotyk nie przeszkadzał mi aż tak bardzo, więc po prostu stałam i dałam się pooglądać jak eksponat w muzeum. Czasem własnie tak się czułam. Jak eksponat, jak zwierze w cyrku, jak coś, co miało być tylko na wystawę, a setki osób przechodzą obok tego i oglądają, nie zważając na uczucia.
- Nic ci nie jest.- Stwierdził i ostatecznie się ode mnie odsunął. Postanowiłam całkowicie zignorować tę dziwną sytuację i wróciłam do rozmowy.
- Jonathan trochę mi opowiedział i...
- Co on tu robi?- Przerwał mi Luke, wstając trochę za szybko jak na osobę, która właśnie została pobita do nieprzytomności i przeleżała trochę czasu bez jakiejkolwiek oznaki życia.
- Możemy powiedzieć, że Jonathan się tak jakby mną opiekuje.- Odpowiedziałam o wiele bardziej spokojniej, niż mówił Luke. Wydawał się być zdenerwowany. Podszedł do mnie, przygarniając pod swoje ramię.
- On ma się tobą... opiekować?- Prychnął i miałam wrażenie, że rzuca swojego rodzaju wyzwanie do Jonathana.
- Nie twój interes.- Syknął drugi równie wrogo, przybierając zaciętą postawę, którą Luke trzymał od dłuższej chwili.
- Hope?- Brunet spojrzał na mnie pytająco, a jedyne, co mogłam zrobić, to wzruszyć ramionami, ponieważ nie miałam pojęcia, o co im chodzi.
- No tak... Spędziłam z nim trochę czasu.- Odezwałam się w końcu.
- Osoba, która jest przeżarta złem do szpiku kości, nie może się nikim zaopiekować.- Warknął Luke, a ja poczułam dziwne i jednocześnie znane ukłucie, które uświadamiało mi, że znów zostałam oszukana.

~Niall~

Słońce zaczęło zachodzić, a ja nie ruszyłem się z miejsca. Nie miałem, co ze sobą zrobić, bo nic nie miało sensu bez niej. Zabijała mnie nieskończona miłość do tak nieidealnej osoby, a dobijało to, że nawet jakbym nie chciał,  to jestem z nią związany jakąś jebaną więzią, która daje mi miano jej opiekuna. Nie muszę mieć żadnych mocy, ani niczego innego, żeby czuć za nią odpowiedzialność. Nie muszę być gównianym opiekunem, żeby zrobić wszystko, aby była bezpieczna.
Postanowiłem wziąć się w garść i wstałem spod pnia drzewa. Odruchowo otrzepałem ubranie, choć wcale nie obchodziło mnie, jak teraz wyglądam, bo wiem, ze wyglądam okropnie. Zapewne mam przekrwione oczy od płaczu i ogółem wyglądam jak jedno, wielkie nieszczęście, ale naprawdę mam to gdzieś. Kilka dobrych godzin siedzenia i pozwalania myślom opanowywania mojego umysłu doprowadziło mnie do jednego wniosku- nie podaruję mu tego. Zrobię wszystko, aby ten gnój zapłacił za to, że podstępnie zmusił mnie to tak wielu rzeczy. Zapłaci za to, że oszukał tak wielu naiwnych ludzi. Zapłaci za śmierć dziesiątek wielkich ludzi, którzy byli ogromną częścią historii. Po prostu zapłaci! Nawet nie poczułem, kiedy moje paznokcie zmieniły się w pazury, zęby w kły, a ciało porosła gęsta i śnieżnobiała sierść. Zmieniając się w wilka, o wiele szybciej dobiegnę do wyznaczonego miejsca, a teraz mam jeden cel- jego zamek. Rzuciłem się, od razu czując powiew wiatru. Słyszałem szeleszczące liście pod moimi łapami, czułem zapachy, które zazwyczaj mnie rozpraszały, bo były naprawdę ciekawe i miałem chęć ich poznania, ale teraz skupiałem się tylko na piegu. Na momencie, kiedy wszystkie moje łapy unosiły się nad ziemią i przez dosłownie sekundę leciałem, na momencie, kiedy uderzałem w ziemię, aby ponownie się od niej odbić i pofrunąć. Gdybym był zwyczajnym człowiekiem, to przy tak szybkim i długim biegu moje mięśnie już dawno odmówiłyby posłuszeństwa, a płuca skurczyły tak bardzo, że nie mógłbym nabrać powietrza. Jednak jako zwierzę, jako zwyczajna bestia, przez wielu spostrzegana jako maszyna do zabijana, nie czułem nic. Czułem tylko pracę mojego ciała. W oddali zacząłem dostrzegać zamek. Byłem już cholernie blisko. Pod koniec biegu zmieniłem się z powrotem. Nie zważając na nic, po prostu przedarłem się przez bramę i hardo szedłem dalej. Dostałem się do budynku, kierując do odpowiedniej sali, gdzie na pewno go zastanę. Mijałem kolejnych strażników, którzy już dawno przestali zwracać na mnie uwagę. Dopiero przy drzwiach dwóch tych samych, co zawsze mają ze mną problem, postanowiło mnie nie wpuścić. Nie spodziewali się, kiedy popchnąłem jednego z nich tak mocno, że wpadł na drugiego, a ten uderzył plecami w ścianę, zostając na kilkanaście sekund w szoku, co wystarczyło mi, aby wedrzeć się do środka. Avan siedział na krześle, patrząc prosto na drzwi, jakby się mnie spodziewał.
- Dlaczego wdzierasz się do mojego świata i atakujesz moich ludzi?- Podkreślił, uśmiechając się chytrze. Prowokował mnie jeszcze bardziej, a ja już nad sobą nie panowałem. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że straciłem kontrolę nad gniewem. Jak najszybciej pokonałem dystans między nim, a mną i stanąłem tuż przez Avanem, zaciskając z całych sił pięści.
- Jeden z moich własnie ją pociesza po tym, co zrobiłeś.- Prowokował mnie, nadal się śmiejąc.- Mój skarb...- Nie dokończył, ponieważ zamachnąłem się i wymierzyłem mu idealny cios prosto w szczękę. Spadł z krzesła, na którym siedział, chwytając się za bolące miejsce.
- Nie nazywaj jej tak! Ona jest moja!- Ryknąłem na tyle głośno, że aż zabolało mnie gardło, czym w ogóle się nie przejąłem. Avan wstał, a na jego- do tej pory skrzywionej- twarzy wyrósł najszerszy uśmiech, jaki u niego kiedykolwiek widziałem.
- Właśnie wywołałeś wojnę, Horan.- Zaśmiał mi się w twarz.

-------------------------------------------------------

Hej! Rozdział nie był sprawdzony, bo nie miałam czasu, więc jeszcze raz przepraszam. Przypominam, ze przyjmuję pytanie i wyzwania do filmiku i żegnam się z Wami, do następnego! <3
Wyjeżdżam w poniedziałek i wtorek, dlatego w przyszłym tygodniu rozdział może się nie pojawić lub spóźnić!

czwartek, 4 czerwca 2015

55. I know that we can't do this no more

Pamiętacie wyzwania, które zadawaliście mi na rok pisania?
Nie nagrałam ich, ale teraz je wznawiam
Mam lepszy program, więc nagram tamte, które mam zapisane
i PRZYJMUJĘ NOWE WYZWANIA!
Filmik nagram w wakacje na koniec bloga :)

Wróciłem do zamku. Nie wiedziałem dlaczego, ale po prostu to zrobiłem! Mogłem od razu pójść do Hope! Prawda jest taka, że chyba się bałem. Okropnie bałem się powiedzieć jej prawdę. Wróciłem tu, aby mentalnie się na to przygotować, aby ułożyć sobie całą tę wypowiedź w głowie i niczego nie ominąć w wyjaśnieniach. Musiałem przygotować się na to, że Hope mnie znienawidzi. Zostawi, porzuci i zniknie. A kiedy tylko wszedłem przez bramę, zobaczyłem, jak Harry okłada Luke'a. Chłopak już ledwo się trzymał, a ten nie przestawał. Co mogłem zrobić? Nie jestem przesiąknięty złem do szpiku kości. Nie jestem jakimś potworem, dlatego musiałem coś zrobić. Luke to przyjaciel Hope. Osoba, która jest jedną z jej najbliższych. Nie mogłem pozwolić, aby ucierpiał za to, że pomógł mojej księżniczce. Rzuciłem się na Stylesa, wybuchła kłótnia. W gniewie- nie panując nad sobą- powiedziałem, jaki mam zamiar. Powiedziałem wszystko, co chciałem. Harry subtelnie uznał, że jestem pierdolnięty i pogorszę tylko sytuację, dlatego zamknął mnie w jakimś pierdolonym pokoju, z którego nie ma wyjścia! Jak miałem się wyszarpać dziesiątce facetów, którzy wspólnymi siłami ciągnęli mnie tutaj?! I po jaką cholerę ja wróciłem do zamku?! Styles jest teraz z Hope. Zasypuje ją stekiem kłamstw, a ona w nie wierzy. Ja siedzę zamknięty i trzęsę się z emocji! Wiem, do cholery, że jestem pierdolnięty chcąc jej to powiedzieć, ale nie mam wyboru! Chcę to zrobić. Chcę uwolnić się od ciężaru, który spoczywa na mnie odkąd pamiętam. Każdy uśmiech Hope, każde jej spojrzenie jest ciosem prosto w serce, bo uświadamiam sobie, jak bardzo ona mnie nie zna. Zaufała osobie, która ją okłamuje. Nie mogę tego znieść.
Wstałem spod ściany, rozglądając się dookoła. Wszędzie panował okropny bałagan, bo w szale rozbiłem parę rzeczy. Teraz, kiedy już się pozbierałem, muszę się wydostać i pójść do niej. Zrobić cokolwiek. Kiedy próbowałem wymyślić jakiś plan, usłyszałem pstryknięcie zamka w dużych, drewnianych drzwiach. Po chwili do mojego 'więzienia' wszedł ten blondyn, z którym była Hope u Avana. Rzucił mi krótkie spojrzenie i lekko się skrzywił.
- I ja cię muszę ratować?- Prychnął.
- Kim jesteś?
- Przyjacielem.- Wzruszył niewinnie ramionami.- A ty kim jesteś?- Zadał mu pytanie, na które nie mogłem znać odpowiedzi.
- Co...
- Jonathan.- Przedstawił się, przerywając mi zadawanie pytania.- Jesteś jej opiekunem, oto odpowiedź. Nie znasz swoich możliwości. Już nie jesteś zwyczajnym wilkołakiem, stałeś się równie wyjątkowy jak ona. Jesteś nawet kimś o wiele ważniejszym, bo ona cię kocha.
- Co?- Zmarszczyłem brwi. Miałem kompletny mętlik w głowie, bo jakiś obcy facet ratuje mnie z opresji, jak księżniczkę w głupiej bajce i zaczyna pieprzyć od rzeczy, kiedy ja nie wiem, kim on tak właściwie jest!
- Po prostu idź i zrób to, co kazał ci Avan.
- Nie muszę.
- Ale chcesz i to zrobisz. Avan jest sukinsynem, ale jest jedna rzecz, która sprowadza go na ziemię- pokolenia.
- Co? Dlaczego?
- Historia naszych światów, następcy, rodzina...
- Rodzina?- Prychnąłem.- Zabił swojego ojca, aby odebrać mu tytuł, a nawet imię.
- Czy legenda zawsze musi być prawdą? Czy kreowany przez kogoś wizerunek musi być prawdziwy? Wiesz coś o tym, Niall.- Pokręciłem głową. O co temu facetowi chodzi?! Czemu on mi to wszystko mówi? Dlaczego sugeruje, że Avan tak naprawdę jest dobry?! Ja nie kreowałem wizerunku, ja taki jestem. To Harry udaje. Pod maską zapatrzonego w siebie, bezdusznego dupka, kryje się mały, skrzywdzony chłopiec, który stracił naprawdę wiele... W tym jest cała tajemnica Avana?

~Hope~

Przyglądałam się ze zdumieniem Harry'emu. Mógł kłamać. Oczywiście, że mógł! Ale byłam pewna, że każde jego słowo było czystą prawdą. Pierwszy raz w życiu był ze mną w stu procentach szczery, co dawało mi jakąś nadzieję, że nie jest z nim tak źle, jak myślałam. Miałam go za kompletnego sukinsyna, a może jednak nie?
- Hope, proszę.- Westchnął, przerywając ciszę.- Wróć do zamku, gdzie będziesz bezpieczna.
- Chcesz mnie tam trzymać całe życie?- Powiedziałam o wiele spokojniej, niż robiłam to wcześniej. Już nie krzyczałam.- Nie mogę siedzieć zamknięta. Uciekłam z psychiatryka, żeby w końcu być wolna, a nie żeby wpaść w kolejne sidła.
- Chcę po prostu, żebyś była bezpieczna.- Wydukał, przeskakując z nogi na nogę. Płakał, denerwował się, był zakłopotany... jak nie on.
- Jestem bezpieczna.
- Nie, nie jesteś. Avan...
- Nie znasz go.- Przerwałam mu.- Nie wiesz kim on jest i jakie ma zamiary. Nie możesz przydzielać mu najgorszego.
- Znam go zbyt dobrze, Hope.- Pokręciłam przecząco głową.
- Nie wrócę do zamku. Jestem bezpieczna.
- Nie rozumiesz, że cały problem leży w tym, że jednak nie jesteś, choć powinnaś?!
- Nie widzisz swojej hipokryzji?- Prychnęłam.- Chciałeś mnie mu oddać, a teraz za wszelką cenę mnie od niego bronisz.
- To nie ja, tylko Louis!- Podniósł głos, próbując się bronić.- Mieliśmy taki plan, ale nie zgodziłem się na to. Nie pozwolę, żeby coś ci się stało.
-Taką rozmową do niczego nie dojdziemy, Harry. Idź już.- Kiwnęłam delikatnie głową w kierunku wyjścia, choć wiedziałam, że on i tak nie da mi spokoju.'
- Bez ciebie się nie ruszam.
- Daj mi żyć! Kim ty niby dla mnie jesteś, żeby mi rozkazywać?- Wybuchnęłam. Zawsze miałam problem nad panowaniem nad emocjami, a w szczególności nad bólem i gniewem. Nie mogłam powstrzymywać łez, ani swojej wściekłości. To było zdecydowanie ponad moje siły. Zdawało mi się, że właśnie takimi słowami całkowicie pokonałam Stylesa. Zmieszał się i zaczął błądzić wzrokiem po całym pomieszczeniu. Nie udzielił odpowiedzi na moje pytanie.
- Wiesz, masz rację.- Odezwał się w końcu.- Jestem dla ciebie nikim i nie mam prawa ci rozkazywać. Nic dla ciebie nie znaczę, ale to nie znaczy, że ty mi jesteś obojętna.- Wydukał. Trochę dziwił mnie spokój Harry'ego. Raczej posądziłabym go, że mi nawtyka, wkurzy się, rozwali parę rzeczy. A tymczasem zachowywał... zdrowy rozsądek? Jednak tym razem to on zadał mi cios. Nigdy nie powiedziałabym, że nic dla mnie nie znaczy. Jest ważną częścią mojego życia, bo pomimo wielu błędów, jakie popełnia, troszczy się o mnie. Musiałabym być głupia, żeby tego nie dostrzegać. Gdyby się mną nie przejmował, nie trzymałby mnie w zamku, nie wymyśliłby tak... drastycznego... sposobu, aby mnie tam ściągnąć.
- Musicie mi zaufać... wszyscy.- Szepnęłam.- Nie jestem idealna, ani silna, wiem, że w pewnych sytuacjach nie dałabym sobie rady, ale chcę móc o sobie decydować. Mam dwadzieścia lat, Harry, a odkąd pamiętam, wszyscy decydują za mnie. Kiedy byłam dzieckiem, byli to rodzice, w psychiatryku- pielęgniarki, teraz- wy. Dlaczego pozwalam wam się pożerać? Dlaczego czuję, że gubię samą siebie? Chcę zasłużyć na swój tytuł.- Wypowiadając ostatnie zdanie, wbiłam wzrok prosto w oczy Harry'ego. Właśnie dlatego tak dobrze go rozumiałam. Byliśmy podobni, choć drastycznie różni. Zanim brunet zdążył cokolwiek odpowiedzieć, do naszych uszu dotarło głośne uderzenie drzwi frontowych. Po kilku sekundach w salonie stanął Niall. Oddychał ciężko, zapewne po długim biegu. Zmierzył mnie i Stylesa wzrokiem, a potem podszedł do chłopaka i, nic nie mówiąc, wymierzył mu cios prosto w twarz.
- Niall!- Krzyknęłam, odciągając go za ramiona.- Co ci odbiło?!
- To za Luke'a.- Splunął i zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, zamachnął się, ponownie uderzając Harry'ego.- A to za zamknięcie mnie w jakiejś norze.
- Niall!- Znów na niego krzyknęłam. Jeżeli nie Styles bije Luke'a, to Niall bije Stylesa.- Zachowujcie się jak normalni ludzie! Co ty tu robisz?!
- Przyszedłem ci wszystko wyjaśnić.- Powiedział o wiele spokojniej. Zbliżył się do mnie i chwycił moją twarz w dłonie tak, jak robił to wcześniej Harry.- Nie miałem z tym nic wspólnego. Nie możesz nienawidzić mnie za ich debilne pomysły. Nie miałem o tym pojęcia, przysięgam.
- Co?! O czym ty mówisz?!- Wyrwałam się.- Nie możesz po prostu wbiegać tu, bić się, a potem mnie przepraszać.
- Nie możesz nienawidzić mnie za ich błędy, ale zrozumiem, kiedy nie będziesz mnie chciała znać przez moje kłamstwo.- Szepnął, a w jego oczach wymalował się ból. Zmarszczyłam brwi. Jakie kłamstwo?
- Zamknij się, Horan!- Ryknął Styles. Niall jednak go zignorował i, nie zmniejszając ani trochę naszej odległości, kontynuował.
- Powiedziałem ci, że mam problemy z opanowaniem emocji przez to, że spadłem ze schodów. To nieprawda.- Westchnął.
- Mam gdzieś, dlaczego jesteś wybuchowy.
- Nie, nie masz tego "gdzieś". To wszystko przez Elizabeth.- Urwał, jakby bił się sam ze sobą. Przez moją babcię?- Naprawdę miałem z nią dobry kontakt i często jej pomagałem.- Uśmiechnął się.- Ale zniknęłaś, a ja nie miałem pojęcia, gdzie możesz być. Potrzebowałem informacji, bo już wtedy nie potrafiłem bez ciebie wytrzymać. Poszedłem do Avana i zrobiłem bardzo głupią rzecz.- Moje obawy zaczęły rosnąć. Nie miałam pojęcia, co on chce mi przekazać. Wszystko zdawało się nie mieć sensu, choć pewnie jakiś miało, a ja jeszcze go nie znałam.- Dowiedziałem się, gdzie jesteś, ale ja...
- Horan, ty gnoju!- Przerwał mu Styles, który nadal był w pomieszczeniu- tak samo jak Luke- ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Nie rozumiałam zupełnie nic z jego wyznania. Dlaczego mówi mi to akurat teraz, w takich warunkach? Kiedy jestem roztrzepana i nie wiem, co dzieje się wokół mnie? Dlaczego wpadł tu tak nagle i postanowił wyznać mi, że mnie okłamał? I dlaczego to ma związek z moją babcią? Pytań przybywało, a ja nie otrzymałam na razie żadnej odpowiedzi. Nie mogłam powstrzymać strachu, jaki rodził się gdzieś wewnątrz mnie i sprawiał, że nie chciałam poznać dalszego ciągu wydarzeń. Miałam ochotę wyjść i żyć w błogiej nieświadomości, ale z drugiej strony ciekawość i niepewność nakazywały mi zostać i słuchać.
- To ja zabiłem Elizabeth, przepraszam. Musiałem...- Odcięłam się od jego dalszych słów, kiedy pierwsze zdanie uderzyło we mnie, jak rozpędzony samochód. Rozbrzmiało echem w mojej głowie i nie chciało jej opuścić. Moje serce rozpadało się na miliardy maleńkich kawałeczków. Tworzył się z niego pył, który był nie do poskładania, ponieważ osoba, którą pokochałam całą sobą, jest równocześnie osobą, której nienawidzę bardziej od wszystkiego innego na świecie, w którym żyję. Osoba, którą kocham, jest osobą, którą pragnę zabić.

-----------------------------------------------------------

Hej, hej! Wreszcie... Dowiedzieliśmy się czegoś, co zmieni wszystko. Nie spodziewacie się, jak blisko końca tego opowiadania jesteśmy. Mam skrytą nadzieję, że dobiję około 65-70 rozdziałów, a to naprawdę niewiele i prawdopodobnym jest, że mogę skończyć wcześniej. Nigdy nie chciałam napisać tego momentu i zwlekałam z nim bardzo długo, jednak muszę przyznać, że nie było źle. W zeszłym tygodniu popłakałam się przy wyznaniu Harry'ego, a teraz nie i chyba się ciesze z tego powodu. Związałam się z tym fanfiction i nie chcę go kończyć, jednak trzeba iść na przód i najprawdopodobniej na koniec wakacji ruszy The Rebel, czyli trylogia obsypana tajemnicami. Dodałam wcześniej, a teraz do przyszłego piątku <3 PRZYPOMINAM O WYZWANIACH!