61. "Nie możemy zmienić biegu wydarzeń"
~Avan~
Hope jest przekonana, że ma nade mną kontrolę. Nie
kwestionuję tego, bo wiem, że tak jest. Jednak moją przewagą jest intelekt. Ona
działa pochopnie, nie przemyślanie, gwałtownie, a ja dokładnie planuję każdy
ruch. Przewiduję zachowania innych i dostosowuję swoje działania tak, aby
wszystko poszło po mojej myśli. Liczyłem na to, że zajmą się moją osobą podczas
ewakuacji wioski. Chciała mieć pewność, że nic nie zrobię, dlatego nie
spuszczała mnie z oczu. Zapomniała jednak o zmiennokształtnych, którzy ruszyli tabunem
do zamku. Tam trwało okropne zamieszanie, którego nikt nie kontrolował, dlatego
uprowadzenie Madison nie było trudne. Wystarczyło wpuścić tam jednego z
naszych, który udawałby mieszkańca wioski. Wmieszał się w tłum, a potem
wyciągnął Madison z niego. Hope jest inteligentna, ale musi się jeszcze wiele
nauczyć.
Nauczę ją, jednak pierwsze muszę ją tu sprowadzić.
Spojrzałem na kobietę, która siedziała na drewnianym krześle
tuż przede mną. Jej dłonie spoczywały na kolanach, a ona sama uporczywie wpatrywała
się przed siebie. Nie było potrzeby jej wiązać. Nie ucieknie, bo jest brudną
śmiertelniczką. Skrzywiłem się na tę myśl. Wpuściłem coś tak ohydnego do
swojego domu. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Od innych śmiertelnych różniła
się jedynie darem, jaki otrzymała. Ale to, że stała się jednym z opiekunów
Hope, nie zmienia całkowicie faktu, że i tak jest nieczysta.
- Więc- wstałem, kierując się w jej stronę. Ręce splotłem na
plecach.- Jak ci się tu podoba?
Uśmiechnąłem się
idiotycznie. Lubiłem patrzeć, jak się mnie boją. Bała się otoczenia, bo nie
wiedziała, co może wyjść z wszechogarniającej ją ciemności. Śmiertelni i
zmiennokształtni są słabi. Boją się wszystkiego, czego nie mogą zobaczyć, a nie
potrafią patrzeć w ciemnościach. Ich widoczność znacznie się ogranicza, co
budzi w nich natychmiastowy niepokój. Słabi, po prostu słabi. To było zabawne,
kiedy tutaj docierali. Tutaj panowała kompletna ciemność, a za każdym razem,
kiedy dostrzegali coś niepokojącego, ich oddech przyspieszał.
Wbiłem w nią swoje uporczywe spojrzenie. Wiem, że mój wzrok
przeszywał ją na wylot, co sprawiało, że czuła się niezręcznie. Jasnoniebieski
odcień tęczówek demonów nie służy tylko ozdobie. Nie odzywała się, choć
wiedziałem, że się boi.
- Pomożesz mi.
- Po moim trupie- prychnęła.
- Chyba nie chcesz, żebym kazał znaleźć twoją córeczkę, co?
Wątpię, żebyś chciała patrzeć na jej strach, kiedy moi ludzie będę ciągać ją
tymi korytarzami. Boi się ciemności, prawda? Chcę tylko twojej pomocy.
- Po.Moim.Trupie- wycedziła przez zęby, patrząc mi prosto w
oczy.
- Skoro tak mówisz, no to po trupie- zaśmiałem się i
odszedłem, zostawiając ją samą swoim myślom. Zniszczą ją za mnie.
~Hope~
- Tak, kocham cię- uśmiechnęłam się delikatnie na widok
rosnącego uśmiechu blondyna.
Miałam wrażenie, że zaraz wyjdzie z siebie, jednak za
wszelką cenę starał się opanować swoje emocje, co mogłam łatwo wyczytać z jego
spojrzenia. Alice siedziała spokojnie na łóżku, patrząc, jak Niall dostaje
jakiś dziwnych drgawek, zanim się na mnie rzucił.
- Przepraszam cię, tak bardzo cię przepraszam- mamrotał,
miażdżąc mnie w mocnym uścisku.
Moje stopy oderwały się od ziemi, kiedy uniósł mnie lekko do
góry. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie, gdyby nie fakt, że ktoś wpadł
gwałtownie do pokoju. Drzwi trzasnęły z impetem, a wokół roznosił się czyjś
ciężki oddech. Moje ciało opadło z powrotem na podłogę, a ciepło Horana
całkowicie mnie opuściło. Straszliwie tego nie chciałam, ale musiałam się
skupić na osobie, która tutaj wpadła. Teraz ja dowodzę, a to, co się właśnie
stało, nie świadczy o niczym dobrym. Odwróciłam się w stronę, jak się okazało,
jakiejś niskiej dziewczyny. Dyszała zmęczona biegiem, jednak gdy tylko
zwróciliśmy na nią uwagę, wyprostowała się, chcąc chyba zrobić dobre wrażenie,
co nie do końca jej wyszło, bo nadal wyglądała po prostu na zmęczoną.
- Avan- rzuciła krótko i niezrozumiale.
Alice obruszyła się na łóżku. Spojrzałam na nią kątem oka, a
ta zeskoczyła z pościeli, wybiegając z pokoju. Niall od razu ruszył za nią. Ja
stałam zdezorientowana całą sytuacją.
- Jak to Avan?- spojrzałam na dziewczynę.
- Jest na dziedzińcu.
Ta wiadomość uderzyła mnie w twarz. Chciałam czekać na jego
ruch, ale spodziewałam się, że nastąpi on dopiero za kilka dni, a tymczasem my
nie jesteśmy zupełnie przygotowani. Wiem, że niektórzy mieszkańcy wioski
jeszcze nie otrzymali swojego tymczasowego zakwaterowania, co świadczy o tym,
że nadal są na dziedzińcu. Jeżeli Avan tam wszedł, to oznacza, że są w
niebezpieczeństwie.
Dziewczyna mówiła do mnie coś jeszcze, ale ja zwyczajnie
wybiegłam z pokoju. Nigdy nie sądziłam, że potrafię tak szybko biegać, ale
teraz napędzała mnie świadomość, że zagrożeni są wszyscy moi bliscy. Płuca
piekły mnie od wysiłku, a mięśnie z każda sekunda słabły, ale wciąż
przyspieszałam. Droga stała się dla mnie tak oczywista, jak nigdy wcześniej.
Nie znałam tego zamku, a teraz miałam wrażenie, że każdy zakręt zwiedziłam
kilkanaście razy. Mijałam zdezorientowanych poddanych, którzy pałętali się
jeszcze po korytarzu. Wraz ze zbliżaniem się do celu, ich miny i zachowanie się
zmieniały. Jedni byli bardziej świadomi, tego co się dzieje, niż inni. Zbiegłam
po ogromnych schodach, a do moich uszu dotarły krzyki z dziedzińca.
Rozpoznawałam pisk Alice, krzyk Nialla i Harry'ego, chociaż panika innych je
zagłuszała. Wybiegłam przez ogromne drzwi, przeciskając się przez tłum. Od razu
dostrzegłam dziesiątki, a może nawet setki, uzbrojonych podwładnych Avana.
Każdy z nich tworzył szczelne koło, nie dopuszczając do środka nikogo. Gdy
tylko jeden z nich mnie zobaczył, utworzył lukę w szeregu, wpuszczając mnie do
środka, co kompletnie mnie dezorientowało. Byłam przygotowana do walki, a oni
się przede mną osuwali. Za murem żołnierzy dostrzegłam Avana, który siedział na
suchej ziemi, po jednej jego stronie znajdowała się najprawdopodobniej Madison,
a po drugiej siedział Niall. Płakał, jednak nie robił nic, aby powstrzymać tego
gnoja. Louis przytrzymywał szarpiącą się Alice, Harry krzyczał bezsensownie, a
Liam i Zayn stali twarzą w twarz wraz z dwójką poddanych Avana, którzy
najprawdopodobniej go teraz pilnowali.
Co tu się dzieje?
- Hope!- krzyknął Avan i wstał z brudnej ziemi.
Madison i Niall mieli idealny moment, aby uciec, jednak
siedzieli bez ruchu.
- Dobrze, że jesteś, czekałem- kontynuował, a ja po prostu
stałam, próbując zrozumieć sytuację.
Byłam pewna, że każdy dostrzegał zdezorientowanie i
przerażenie na mojej twarzy. Spodziewałam się wszystkiego, rozlewu krwi,
śmierci, walki, ofiar, ale nie takiego spokoju. Szatyn na pewno znał wszystkie
moje emocje, bo uśmiechał się głupawo, co miał w zwyczaju. szedł w moim
kierunku, ale ja go zignorowałam, co zdziwiło nawet mnie samą. Wyminęłam
mężczyznę, podchodząc do Nialla. Jednak kiedy już prawie dotarłam do tej
dwójki, przed nimi wyrośli poddani demona, zagradzając mi drogę.
- Nie tak łatwo, Hope- zaśmiał się Avan.
- Czego, do cholery, chcesz?! Co tu się dzieje?! Dlaczego...
- Spokojnie- przerwał mi, stając za Niallem.
Czułam jak mój oddech przyspiesza, a całe moje ciało
opanowuje gniew. To świadczyło tylko o tym, że moje oczy znów zalały się kruczą
czernią. Zacisnęłam pięści, powstrzymując jakiekolwiek ruchy. Chciałam się na
niego rzucić, ale był nieobliczalny i mógł w każdej chwili skrzywdzić Horana
lub kogokolwiek innego.
- Pomyślałem, że nie chcesz rozlewu krwi, dlatego
przyszedłem się targować.
- Hope, nie...
- Zamknij się!- krzyknął, przerywając wypowiedź Nialla.
Obserwowałam każdy jego ruch i dostrzegłam, jak uśmiecha się
cwanie, a potem spojrzał na jednego ze swoich podwładnych, a ten podszedł do
blondyna i z całych sił kopnął go w brzuch. Chłopak krzyknął, zwijając się z
bólu. Czas zatrzymał się na kilka sekund. Wszystko zwolniło. Krzyk Harry'ego
roznosił się po dziedzińcu, kiedy wydawał rozkaz ataku. Madison zaczęła płakać,
patrząc prosto w oczy Alice. Niall zaciskał zęby, jakby to miało mu pomóc, a ja
ze łzami w oczach patrzyłam na Avana. Jego uśmiech zapamiętam chyba do końca
życia, wyzywał mnie. Mój oddech stał się powolniejszy, a łzy, które zdążyły
spłynąć po policzkach, przestały napływać do oczu. Rozluźniłam pięści i twardo
ruszyłam w stronę Avana. Wróciłam do rzeczywistości, a wszystko zyskało
normalne tempo.
- Harry, niech nie atakują- rzuciłam, mijając bruneta.
Zdawał się kompletnie zdezorientowany, ale to przestało mieć
znaczenie. Machnęłam gwałtownie dłonią, sprawiając, że strażnicy, którzy
zagradzali mi drogę, odlecieli w bok. Czułam całą swoją energię, a była ona
potężna. Najzabawniejsze było, że Avan obserwował to wszystko z fascynacją.
Stanęłam przed nim, patrząc mu prosto w oczy, chociaż był wyższy. Czułam, że
krew w moim żyłach płynie wolniej. Nie było żadnego bólu, ani fizycznego, ani
psychicznego. Niall też przestał zwijać się na ziemi, a Alice już nie
krzyczała. Oni posiadają moje emocje, są moi. Wiedziałam, że czerń moich oczu
pozwala mi w niezrozumiały sposób przeniknąć do czyjegoś rozumu. Sprawiało to
im ból, a tego właśnie chciałam dla Avana, jednak nic się nie działo. Ten tylko
śmiał mi się prosto w twarz.
- Ja nie mam duszy, kochana- wyszeptał, a ja poczułam się
pokonana.
Mężczyzna odsunął się na kilka kroków, rozkładając ręce.
Rozglądnął się dookoła. Zamrugałam kilka razy. Naprawdę mnie pokonał. Niewiele
mogłam zrobić, bo zaczynał mieć nade mną przewagę.
- Widzisz, Hope?- zapytał, uśmiechając się jeszcze szerzej.-
To wszystko, te wszystkie stworzenia są twoje. Ty masz nad nimi kontrolę, a
nawet nie rozumiesz, jak działa ten świat. Chcesz godnie zarządzać, ale nic nie
wiesz. On ci niczego nie wytłumaczył- wskazał na Harry'ego.- Wolał zamknąć cię
w pokoju, abyś tam sobie siedziała i mu nie przeszkadzała. Dlaczego? Czyżby
Styles bał się, że strącisz go ze stołka? Wszyscy cię okłamują i ich pierdolone
kłamstwa doprowadziły do tego miejsca!- krzyknął.- Myślisz, że bylibyśmy tutaj,
gdybyś od początku wiedziała, jak nad sobą panować?! Pierdolą, że chcą dla
ciebie jak najlepiej, a tak naprawdę boją się o swoje dupy! Nie pozwolili mi
się do ciebie dostać, dobrze- uspokoił się trochę.- Ale nie wiesz, czego ja tak
właściwie od ciebie chcę.
Spojrzałam na niego pytająco. Nie wierzyłam mu, bo
wiedziałam, że każdy z nich chciał dla mnie jak najlepiej, nawet jeśli nie
wiedzieli dokładnie, co powinni robić, to starali się na swój sposób. Natomiast
Avan maczał palce w każdej złej rzeczy, jaka się tu przytrafiła. Wiem, że
kłamie i nie ufam mu ani trochę, ale miał rację- nie wiem, czego ode mnie chce.
- Hope, nie...
- Wiem, co robię, dobra?!- krzyknęłam, aby Harry w końcu się
zamknął.- Czego chcesz?- zwróciłam się do Avana, a ten szeroko się uśmiechnął.
- Zakończenia tego cyrku. Odstawiłem już te całe
przedstawienie, więc możemy zwyczajnie wrócić do swoich światów i już nigdy nie
mieszać się w swoje sprawy.
- Ale?
- Ale pójdziesz ze mną. Chcę, żebyś zamieszkała u mnie, a ja
mógłbym pokazać ci wszystko, co musisz wiedzieć.
Gdzieś za mną rozniosło się prychnięcie. Avan musiał być
głupi, jeśli myślał, że zgodzę się z nim odejść. Tu był mój dom i to tutaj był
mój świat, moi ludzie i przyjaciele.
- Więc czego ode mnie chcesz?- mruknęłam.
- Żebyś spędziła ze mną trochę czasu i pozwoliła nauczyć cię
wszystkiego- odpowiedział spokojnie.
Wokół panowała grobowa cisza, a ja miałam wrażenie, że
wszystkie pary oczu skierowane są na mnie. Zastanawiałam się, czy ludzie
naprawdę sądzili, że mogłabym się na to zgodzić? Czy uważali mnie za taką
właśnie osobę? Avan patrzył na mnie bez cienia wściekłości, podstępu czy nawet
chytrości. Nawet się nie uśmiechał. Był całkowicie poważny, co zbijało mnie z
tropu, ale wiedziałam, że jest dobrym aktorem i byłam pewna, że to tylko
kolejna gierka z jego strony.
- Po moim trupie- warknęłam.
W jednej sekundzie jego wyraz twarzy się zmienił. Znów
pojawił się ten irytujący uśmieszek, który chyba był jego znakiem
rozpoznawczym.
- Już gdzieś to słyszałem- zaśmiał się- i sądzę, że jednak
nie po twoim.
Zanim zdążyłam zrozumieć jego słowa, usłyszałam przerażający
pisk Alice i Madison. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna stał za Niallem,
trzymając jego włosy. Do szyi blondyna przyłożył nóż, który już ranił skórę
chłopaka. Ten tylko oddychał nerwowo, patrząc na mnie przerażonym wzrokiem. Bał
się, ale jego spojrzenie niemal krzyczało "Nie rób tego!". Poczułam
łzy. On go nie zabije. Nie zrobi tego.
Hope, nie zgadzaj się, usłyszałam jego głos. Chciałam
krzyczeć, ale to tylko by wszystko pogorszyło. Nie mogłam się nawet poruszyć.
- Daję ci pięć sekund, abyś podjęła decyzję- rozbrzmiał
stłumiony głos.
Nie możesz się zgodzić, Hope. Wszystko będzie dobrze, wiesz
o tym. Ci ludzie liczą na ciebie, nie możesz ich zawieść.
- Pięć...
Całe życie tylko zawodziłem, mała. Robiłem rzeczy, które
potem śniły mi się po nocach, aby utrzymać cię w bezpieczeństwie.
- Cztery...
Kochałem cię od samego początku, księżniczko, i kocham
nadal. Kiedy zabijałem Elizabeth... ona była na to gotowa. Powiedziała wtedy,
że jestem ci bardziej potrzebny, a ja nie potrafiłem tego zrozumieć.
- Trzy...
Twoja babcia powtarzała, że nie możemy zmienić biegu
wydarzeń. To jest moje przeznaczenie. W końcu poświęcę siebie, a nie kogoś.
- Dwa...
Wszystko będzie dobrze, kochanie. Wszystko się skończy i
będziesz mogła żyć spokojnie. Pamiętaj o mnie i zaopiekuj się Alice.
- Jeden...
Kocham cię, Hope...
Spojrzał mi prosto w oczy, co odciągnęło moją uwagę od noża,
który przejechał po jego szyi, uwalniając strugi krwi. Czerwień plamiła jego
ubranie i miejsce, którym stał. Mężczyzna go puścił, a ten upadł na ziemię.
Martwy.
- Zero, koniec czasu, Hope- zaśmiał się Avan.
~~~~~~~~~~~~
Hej. Wracam po naprawdę długiej nieobecności. To było kilka
miesięcy? Nie wiem, czy jest sens, aby się tłumaczyć, ale chyba należy Wam się
parę słów, choć tak naprawdę nie ma czego tłumaczyć. Jakoś w wakacje zwyczajnie
straciłam chęć na pisanie, całkowicie. Porzuciłam wtedy swoje opowiadania na
krótki czas, ale wróciłam, jednak tylko do jednego opowiadania. Pisałam Madness
i nadal piszę, bo jest ono moim priorytetem. WWAD też nim jest, ale w tym
przypadku nie miałam ani jednego pomysłu, aby to napisać. Nie chciałam robić
tego na siłę, bo to nie miałoby sensu. W tym czasie zaczęłam pisać inne, nie
publikowane opowiadania, które ujrzą światło dzienne w niedługim czasie. W
każdym razie teraz zebrałam siły i jestem gotowa, aby wrócić na WWAD. Kolejny
rozdział nie pojawi się w piątek, tak jak miało to kiedyś miejsce, bo ten dzień
zajęło Mandess, jednak myślę, że za tydzień w sobotę lub niedzielę ukaże się
kolejny rozdział. Zostało ich niewiele... może cztery? Więc pomęczyć się jeszcze
około miesiąca, ale to zależy od szkoły. Pozostaje mi jedynie przeprosić za
nieobecność i zaprosić za tydzień, pa :)
P.S. Czy tylko ja widzę zmianę w stylu pisania?